Główny Szlak Beskidzki – Dzień 18 (ostatni) – Ustrzyki Górne – Halicz – Wołosate
Dzień 18 z 18 wędrowania po Głownym Szlaku Beskidzkim (GSB); Czas kończyć zabawę.
Ilość km: 22,1
czas przejścia: 7:15 h
ilość GOT: 32
Link do mapy: https://mapa-turystyczna.pl/route/366zv
Tysięczniki Bieszczadów: Wierszek Jeleni (1271) – Rozsypaniec (1280) – Halicz (1333) – Kopa Bukowska (1320) – Tarnica (1346)
Korona Bieszczadów: Halicz (1333) – Tarnica (1346)
Diadem Polskich Gór: Tarnica (1346)
Szczyty na trasie: Szeroki Wierch (1268); Tarniczka (1315); Kopa Bukowska (1320); Wierszek Jeleni (1271); Halicz (1333); Rozsypaniec (1280); Berdo (1185);
Poranek – bardzo pod górkę..
Szlak jest krótki i stosunkowo łatwy do przejścia. Kusi mnie by zacząć wchodzenie nieco później. Jak się rozpogodzi. Ale jak się nie rozpogodzi, to co wtedy? 😉 A od rana pogoda bardzo nie zachęca do wyjścia z Mysiego Pałacu. Chętnie bym pokarmiła jeszcze myszki (ma jeszcze owsiankę). Może wśród nich jest mysi książę?
Za oknem buro i ponuro. Pada. Wstaje. Wytrzepuje wszystkie rzeczy by nie zabrać jakieś śpiącej myszy ze sobą i pakuje plecak. Chcę zabrać wszystko i przenieść się do sąsiedniego budynku i już nie wracać do Mysiego Pałacu. Po sąsiedzku mam łazienki i kuchnie turystyczną. Sąsiedzi z pokojów obok, jeszcze śpią. Wiec, po cichu zamykam swoją mysi pokój i wychodzę.
W łazience na szczęście gorąca woda… raj, w taki ponury dzień. A w kuchni zaczyna się życie. Jakaś 5 osobowa grupka, która przed posiłkiem się modli, robi jajecznice i kanapki na drogę, parzy coś w termosie. A u mnie na śniadanie znowu owsianka z jogurtem i herbatka której nie chciały zjeść myszy. Kanapek u mnie nie będzie. Podzieliłam się z myszami ostatnią bułką z sezamem. Na drogę będę mieć..haha.. gotową owsiankę XXL z jogurtem;-) W końcu ostatni dzień trzeba zjeść zapasy. Poza tym sklep jeszcze zamknięty.
Przepakowuje się. Pelerynę pomaga mi poprawnie założyć chłopak z modlącej się grupy. Chyba widzi pierwszy raz pelerynkę, która nakłada się na plecak i na siebie jednocześnie. Mówi ze to sprytne… tak sprytne. Żeby jeszcze łatwiej było ją ubrać poprawnie…
Ruszam na szlak
Wychodzę ubrana jak jesienią – gdyby nie buty;-) na nogach mam nieco wilgotne skarpety wodoszczelne. W końcu ile mogą wytrzymać?;-) zwłaszcza jak zostawiło się je w otwartym oknie gdy było oberwanie chmury ?;-) za błędy trzeba płacić. Gdy wychodziłam było słońce i miałam zaraz wrócić;-) a wyszło jak zawsze. Wiec, mokrawe buty, wilgotne skarpety wodoszczelne, stuptuty, bluza do biegania a na nią peleryna… i czapka z daszkiem. Gdybym miała to wdzianko białe, mogłabym się prawie poczuć jak kosmonauta.
Początek trasy z Ustrzyk Górnych na Szeroki Wierch, jest po asfalcie. Obok misiowego lasku. Droga nudna.. jak to z asfaltem bywa. Pada. Kiedyś w tym lesie minęłam się z niedźwiedziem. Ale nie był zainteresowany znajomością ze mną. Była noc, gdzieś godzina 22 czy 23cia… pewnie się spieszył do rodziny, a ja do łóżka;-) wiec.. nie zostaliśmy przyjaciółmi, ani wrogami;)
Po 20 minutach asfaltu, wita wielki parking i budka do sprzedaży biletów. Pusta. Jest za wcześnie. Nie ma też pieczątki. Trudno.
Po godzinie mniej więcej, jest wiata, czyli po ok 2,5 km. Przez ten czas pokonuje się ok 200 metrów wysokości, wiec nie jest to jakiś wyczyn.
Ale zanim się trafi do wiaty – są ścieżki edukacyjne. Zwykle odbijam ze szlaku i nimi klucze by potem wrócić na główny szlak. Dzisiaj pada. Nie zachęca do odwiedzin błotnych szlaków, ani tych które ew. są pokryte deskami.. ślisko. Mobile obiecuje, że ok 10tej będzie ładnie. Już się cieszę. Bo to oznacza ze na Haliczu będzie ślicznie.
Po drodze jest trochę kładek, są poręcze. Cywilizacja w Bieszczadach. Na kładkach trzeba uważać z kijami by nie wsadzić ich między deski. I czasami bywają zdradliwe, bo śliskie. Ale tu nie jest źle..
Po drodze mijają mnie dwaj panowie, idą na lekko, żwawym krokiem. Cel to Tarnica. A ja znajduje zwierzątko: młodą salamandrę. Bardzo płochliwą. Nie chce zupełnie pozować;-) jest mniejsza od wcześniej widocznych salamander.
Od wiaty nieco ponad 1 km idzie się jeszcze w lesie. Ma swój plus – nie kapie deszcz bezpośrednio. Chociaż kapie na szczęście coraz mniej. Potem idzie się już otwarta przestrzenią.
Na otwartej przestrzeni trochę daje się we znaki wiatr. Nie jest tak silny jak na Babiej Górze, ale żałuję ze nie założyłam polara, zamiast bluzy do biegania. Jest lodowato i mokro. I widoczność mleczna.
Gdy wchodzę na Szeroki Wierch, zaczyna się tatr chmur. Widać szczyt, nie widać.. za chwilkę tak będzie samo z Tarnicą.
Przez chwilkę kusi mnie by wejść na nią. Ale z drugiej strony jakoś nie czuje weny. Wieje zimny wiatr, i jest mokro.. Nic nie widać, chociaż teatr chmur obiecuje ze za jakiś czas może być pięknie (chociaż na Połoninie Wetlińskiej, też był… a potem na Połoninie Caryńskiej zrobiło się mokre, zimne mleko z nieprzyjemnym wiatrem jak by był listopad.. brrr), porzuciłam wiec myśl.
Chociaż chwilkę z zejścia z Tarniczki – poobserwowałam jak Tarnica (najwyższy szczyt polskich Bieszczadów) pojawia się i znika…
Po zejściu z Tarniczki trafiam prosto na Przełęcz pod Tarnicą. Zwykle tu są tłumy, w końcu górskie skrzyżowanie. Dzisiaj pustki.
10 minut (około pół kilometra) dalej znajduje się wiata. Po drodze mija się źródło pysznej wody. Ja mam swój prawie nienaruszony zapas w bukłaku, wiec nie korzystam. Poza tym, rok temu gdy chciałam z niej skorzystać, okazało się ze pato-turystyka zamieniła okolice źródła w dziką toaletę i nie miałam odwagi skorzystać ze źródła– mimo pilnej potrzeby uzupełnienia płynów. O źródle przypomina ścieżka i oznaczenie na kamieniu.
Kawałek za źródłem jest wiata. I bardzo mnie to rozbawiło (chociaż na smutno) – bo wiata zabita deskami;p obok na szczęście jest stolik. Przemarznięta ubrałam się cieplej. Kusiło założenie ocieplanych leginsów – ale… rozsądek podpowiadał, ze świetnie chłoną wodę… i za chwilkę będą lodowato zimne. Wiec, ograniczam się do ciepłej odzieży górnej. 😉
5 minut od wiaty jest Przełęcz Goprowska. Kiedy zaczynałam chodzić po Bieszczadach w tym miejscu latem stał namiot GOPR. Z daleka intrygował swoją bielą. Rok temu gdy zwiedzałam skansen, spotkałam wiekowego GOPRowca który powiedział mi, że ten letni punkt udzielał dość często pomocy. Ale ze względu na ciecie kosztów został zlikwidowany. Wiec, teraz zostało wspomnienie białego namiotu i nazwa przełęczy (chociaż nie we wszystkich materiałach, bo czasami występuje ona jako po prostu „przełęcz” – szkoda.
Po 17 minutach (niecałym kilometrze) od Przełęczy GOPRowskiej jest kolejne źródło (rok temu podobna sytuacja – dzika toaleta – ale to było w lipcu, po rozpoczęciu wysokiego sezonu patoturystyki, pewnie jest to związane z tym, ze oba miejsca są obrośnięte krzakami i potrzebujący mogą się skryć przed innymi).
Lubię tą trasę (a teraz to ubóstwiam bo słońce się pokazało), bo idzie się trawersem, a przy okazji można oglądać widoki przed sobą i za sobą. Szlak jest łagodny. Co jakiś czas pojawiają się skałki i jest to przyjemne urozmaicenie.
Od przełęczy GOPRowskiej aż do Halicza jest nieco ponad godzina (3,5km), wiec przyjemny, nie wymagający spacerek z ciekawymi widokami. Po drodze mija się Kopę Bukowska (brak szlaku na szczyt) i Wierszek Jeleni (do ubiegłego roku nie miałam świadomości tej nazwy).
Po drodze mijam chabrowe kwiaty.. Cudowne! Jeszcze jest wcześnie, ale za kilka dni rozkwitną tak ze nikt nie przejdzie obok nich obojętnie i Internet zasypany zostanie zdjęciami Tarnicy z chabrami (?). Ja przez te kwiatki w Beskidzie Niskim nie zauważyłam zmiany szlaku;-) i pobłądziłam przez chwilkę.. cóż, lubię kwiatki :p
Pod Halicz jest małe podejście, ale nie jest ono wymagacie. Motywująco poza tym działa to że widać szczyt;-) Z każdym krokiem robi się jeszcze słoneczniej, piękniej. chociaż wiatr wieje… Ale to dobry wiatr. Przynosi ze sobą ciepełko i słońce.
Szczyt Halicza – zabezpieczony balustradą. Są ławeczki, jest krzyż, i po środku są urocze skałki. Niestety tylko przez chwilkę jestem sama. Po chwili przychodzi jeden wędrowiec, potem jakaś grupka turystów. Czekam cierpliwie by zostawili mi szczyt na wyłączoną. Ale co jedni zejdą, drudzy wchodzą. Większość wchodzi od Przełęczy Bukowskiej. Przyglądam się butom. Czyściutkie – prawie prosto ze sklepu. Patrzę na swoje. Wstyd;-) mokre i ubłocone – jakbyśmy w innych górach byli;-) no i ja ciągle ubrana „na ciepło” (chociaż już bez peleryny)…
Halicz jest moim ulubionym szczytem widokowym. Lubię sobie tu sama posiedzieć… otoczona z każdej strony górami. I widokami zapierającymi dech.
Na Halicz przychodzi wędrowiec GSB, też kończy dzisiaj. Jest sprinterem, codziennie robi po 50 km. Kiedyś na Haliczu ponoć nocował w hamaku.. dobrze się go mocuje do krzyża i balustrady, tylko czasami nieco wieje;-)
Schodzimy razem, gadając o górach, o podróżach o jego skandynawskich planach… a ja i tak już nie doczekam się tym razem Halicza na wyłączność. Miałam go ułamek sekundy gdy kręciłam wietrzny filmik.
Po opuszczeniu Halicza czuje, straszny żal że już koniec. Bo w końcu przede mną do pójściu do Przełęczy Bukowskiej – nie będzie nic ekscytującego.
Samo zejście z Halicza jest przyjemne. Pomiędzy Haliczem a Rozsypańcem jest przełęcz. Nieoficjalnie jeszcze nosi nazwę Przełęczą Profesora Stanisława Leszczyńskiego. Pan Profesor walczył o to by Halicz i Tarnica była po polskiej stronie granicy. Niestety nie udaje mi się w Internecie znaleźć więcej informacji na ten temat. Może nie jestem aż tak zdeterminowana jak był Pan Profesor w walce o Halicz?
Droga z Halicza częściowo wiedzie wzdłuż drewnianej balustrady. Ścieżka wąska, i sucha.. No i gdzie to bieszczadzkie błoto!! Już całkiem rozumiem, czemu osoby nadchodzące z tej strony miały czyste butki.. bo przecież od Wołosatego do Przełęczy Bukowskiej – prowadzi stara droga. A potem sucha ścieżka.. jak by był inny świat.
Z tej drogi można pooglądać ukraińskie górki. Pikuj króluje. W Internecie wyświetla mi się informacja, ze mimo wojny, wznowiono wycieczki na Pikuj i można z jakimś biurem podróży na niego wejść i go zdobyć. Mój paszport już dawno jest nie ważny. Poza tym, czas wrócić do domu. A Pikuj poczeka 😉
Na koniec szlaku – kolejna wiata. Przy której są zgromadzone tłumy. A ja dzikus jestem. Przez tyle dni nie widziałam tylu ludzi co dzisiaj. Czuje się jak na Marszałkowskiej;-)
Po drodze – pięknie się mienią trawy na wietrze..
Przy wiacie jest bezpłatna toaleta. Ale ludzie i tak tłumnie załatwiają potrzeby wokół wiaty, jak by nie mogli wejść głębiej do lasu lub skorzystać z WC.
Ten tłum i zachowanie ludzi – jest jedyną rzeczą, która powoduje że chce wracać… albo do domu, albo do miejsc bez ludzi… tak było dobrze i cicho… eh, wakacje się zaczęły.
Od Przełęczy Bukowskiej zbaczam na chwilkę z czerwonego szlaku. Idę do punktu widokowego. Oh, jak pięknie. I na dodatek robi się pełni lata. Zdejmuje plecak, zdejmuje moje wodoszczelne skarpety i zmieniam wkładki w butach na suche i zakładam całkiem suche skarpety. Wywieszam tez pranie na plecaku, słońce mocno przygrzewa… A niech tradycji na koniec stanie się zadość. Niestety 2 minuty bez plecaka wykorzystuje jakiś owad. I gryzie mnie w plecy.. drań jeden.. A tak było pięknie;-) ależ pożegnanie!
Wracam na czerwony szlak.
Trasa od Przełęczy Bukowskiej do Wołosatego to jakiś 7-8 km, prawie 2 godziny – drogi kary. Nie znoszę tego odcinka. To stara droga, pełna zaasfaltowanych kamieni. Chociaż teraz jakoś szybko mi mija. Może kwestia rozchodzenia. Tą trasą lubię rano iść, bo wtedy jest szansa na zobaczenie jakiś leśnych zwierząt. W tej okolicy jest korytarz ekologiczny – zwierzęta się nimi przemieszczają. Na szczęście miałam tylko okazje zobaczyć sarny, ale z niedźwiedziem czy wilkiem moje ścieżki się tu nie przecięły. I oby tak zostało.
Przy drodze są zrobione stacje Męki Pańskiej. Droga dobrze to oddaje. To co nowego się pojawiło – to ławeczki. I co jakiś czas można by zrobić przerwę. Ale po co…
Po drodze do Wołosatego mija się widok na Tarnice. Oraz porzuconą budkę Bieszczadzkiego Parku Narodowego. To ślad, że kiedyś wejście na Tarnice z Wołosatego prowadziło inaczej położonym szlakiem. Teraz jest bliżej z parkingu.
Po drodze mija się cerkiewko.
I po chwili nowa budka BnPN. Są czyste toalety i pieczątka w budce. Trochę tłumu i marudzenia. Ale dla mnie nie koniec czerwonego szlaku.
Po drodze do mojej czerwonej kropki mijam BUSa i siedzących ludzi wokół. Czekaja aż uzbiera się odpowiednia ilość osób by kierowca BUSa zdecydował się na jazdę do Ustrzyk Górnych. A przecież jest regularny transport – tylko trzeba zaplanować tak trasę by o okreslonej godzinie zejść (rozkłady na stronie epodroznik i na stronie pks jaroslaw). Ja idę dalej.
I to już jest koniec…
Moja czerwona kropka jest naprzeciwko sklepu „Ostatni sklep na szlaku”, oblepionego ogromna ilością magnesów. Nie oglądam ich nawet. Magnes z Bieszczadów już mam i to nie jeden. A skoro pan w brzegach mówił ze nie magnesów GSB, to nawet nie pytam tym razem i nie oglądam. Szkoda czasu. A potem okazało się ze jednak były jakieś magnesy GSB. Niezbyt piękne – ale były. Nic to, będę miała swoją odznakę diamentową za przejście poniżej 21 dni 😉
Patrzę na miejsce końca mojej wędrówki. Skromne takie.. bez blichtru. Przeszłam 500 km i z jednej strony satysfakcja, z drugiej żal i smutek. Koniec przygody. I nie ma tu szampana. Ani czerwonego dywanu. I jeszcze tabliczka mówi o tym, że przeszłam tylko 492 km.. Swoja drogą, co źródło, to inna ilość kilometrów, gdzie na stronie PTTK przeczytałam że jest ich 519 😉 gdzie indziej ze 503 a jeszcze gdzie indziej jeszcze inna liczba kilometrów.
ja tam wiem jedno, że biorąc pod uwagę, obejścia przewalonych drzew, i moje pogubienia – zrobiłam grubo ponad 500 km. Moje buty też tak twierdzą:)
Żałuję ogromnie ze nie ma tu tablicy Stowarzyszenia GSB. Tak bardzo mi się podobały te tablice w pierwszej części mojej wędrówki, i żałuję ze nie ma ich od jakiegoś czasu (z przerwa na Komańczę), ale może kiedyś zawitają…
Robię pamiątkowe zdjęcie kropki. Chcę zrobić selfi, ale słońce tak bardzo świeci w oczy, ze wyglądam jak nieprzytomna;)
Przez chwilkę zastanawiam się co dalej… muszę do Ustrzyk Górnych. Czy wracać się do BUSa? Może się zebrali się ludzie… Etam! Jakoś tak nie czuje się bym miała tam czekać na zmiłowanie się kierowcy.
Odwracam się ku wyjeżdżającemu z parkingu autku, i podążającemu do Ustrzyk Górnych. Podnoszę rękę. I jadę już po chwili. Sympatyczni ludzie z Karkonoszy wędrujący po Bieszczadach zabierają mnie do Ustrzyk Górnych. Dziękuje bardzo. Po drodze mijamy sporo osób, które zdecydowały się pokonać te 6 km asfaltu pieszo. Nie machają, uparcie idą. Eh, jesteśmy w Bieszczadach, Niech żyje autostop. Skoro zabieram (gdy jestem tu z moim autkiem), mogę korzystać 😉
A w Ustrzykach Górnych cóż… obiad i wygrzewanie się na słonku.. czekanie na autobus, który przez 12 godzin będzie mnie wiózł do domku… Wracam do domu.. od tylu już lat;-)
I do następnej przygody! Ahoj.. przygodo! A Ty gdzie jesteś?;-)
Wnioski po przejściu GSB
Nie czuje bym przeniosła góry, albo zrobiła coś wyjątkowego. Owszem była chwilka, gdzie zastanawiałam się po co ja idę w tych mokrych butach lub po tych strasznych kamieniach zamiast leżeć na plaży na Sycylii czy Grecji i pławić się w ciepłym morzu.. Ale po chwili – było idę bo chciałam i to lubię I wtedy wracała radość z pokonywania kolejnych kilometrów.
Plecak który wyglądał na ogromny gdy wyjeżdżałam, jakoś zmalał. Z czasem. Nic nie zgubiłam, a jakoś był mniejszy i lżejszy. Może po porostu przestałam pakować go tak elegancko jak w domu – gdzie skarpetki i bielizna miały swoją torebkę, a koszulki i spodenki swoją.. Z czasem po prostu upchałam. Ale nie sądzę by miało to wpływ na wagę;-) zwłaszcza że torebkę wykorzystałam do chronienia książeczek na pieczątki przed wilgocią.
Czy jest coś czego bym nie zabrała ze sobą? no cóż.. miałam w plecaku 3 koszulki, wystarczyłby 2;) ale miałam 6 par skarpet i z żadnej bym nie zrezygnowała;-) i chyba moje stopki obyły się bez otarć, pęcherzy – dzięki zmianie skarpetek i dbania by na tyle ile było to możliwe, stopki miały sucho i były wymasowane wieczorem;-) Stopkom dziękuję, że pokonały wyśmienicie tą długą trasę..
Aha.. i mimo ze moim butom starły się po 100 km zapiętki, i musiałam ratować je plastrami – to wybrałabym dokładnie te same buciki. I od razu kupiłabym plastry;-) co by nie szukać w Bystrej i w Krynicy apteki.
Jeśli kiedyś zdecyduje się na to by przejść ten szlak jeszcze raz – będzie mniej odcinków około 20 km. Wiem, że 40 km pokonam śmiało;-) I następnym razem pójdę w drugą stronę. Czemu? A czemu nie?;-) Ale na razie nie planuje…inne pomysły się rodzą;-) ale trzeba sponsora lub zapełnić samemu sakiewkę;-)
Dziękuję wszystkim za obecność duchową i na szlaku, w kwaterach i schroniskach. Za ciepłe słowa w mailu i na fb. I dziękuję za wszystkie lajki i serduszka…
Za przejście Głównego Szlaku Beskidzkiego otrzymałam dwie odznaki
jedna od PTTK – za przejście poniżej 21 dni. Diamentowa – jest najwyższą odznaką jaką można otrzymać 🙂
drugą od PTT – ta odznaka jest jednostopniowa
Zobacz moją poprzednią wędrówkę na Halicz:
https://wiolettawpodrozy.pl/kopa-bukowska_rozsypaniec_halicz-tarnica/
Zobacz wpisy dotyczące innych dni na Głównym Szlaku Beskidzkim (GSB)
brakuje opisu? zajrzyj na FB:-) tam zamieszczałam informację na bieżąco, prosto po zejściu ze szlaku.
dzień 1: Ustroń – Schronisko na Stożku Wielkim
– czw, 08.06.2023 – 20,9 km; 7:45 h; 35 GOT
dzień 2: Schronisko na Stożku Wielkim – Węgierska Górka
– pt, 09.06.2023; 32.7 km; 10:08 h; 37 GOT
dzień 3: Węgierska Górka – Schronisko PTTK Na Hali Miziowej
– so, 10.06.2023; 23.3 km;8:09 h; 32 GOT
dzień 4: Schr. PTTK Na Hali Miziowej – Schr.PTTK Markowe Szczawiny
– nd, 11.06.2023; 25.5 km; 8:32 h; 31 GOT
dzień 5: Schronisko PTTK Markowe Szczawiny – Jordanów
– pn,12.06.2023; 33.1 km; 10:15 h; 49 GOT
dzień 6: Jordanów – Schronisko PTTK Turbacz
– wt,13.06.2023; 31.7 km; 10:13 h
dzień 7: Schronisko PTTK Turbacz – Krościenko
– śr,14.06.2023; 32.1 km; 9:38 h; 42 GOT
dzień 8: Krościenko – Rytro
– cz, 15.06.2023; 28.7 km; 9:27 h; 35 GOT
dzień 9: Rytro – Krynica
– pt,16.06.2023; 31.8 km; 10:16 h; 38 GOT
dzień 10: Krynica – Regetów
– so,17.06.2023; 28.9 km; 9:14 h; 40 GOT
dzień 11: Regetów – Bartne
– nd, 18.06.2023; 25.5 km; 8:13 h; 39 GOT
dzień 12: Bratne – Schronisko Pod Chyrową
– pn,19.06.2023; 35.1 km; 11:15 h; 42 GOT
dzień 13: Schronisko Pod Chyrową – Rymanów Zdrój
– wt, 20.06.2023; 26.7 km; 8:34 h; 38 GOT
dzień 14: Rymanów Zdrój- Komańcza
– śr, 21.06.2023; 38.1 km; 11:34 h; 49 GOT
dzień 15: Komańcza – Schronisko pod Honem / Cisna
– cz, 22.06.2023; 30.6 km; 9:57 h; 40 GOT
dzień 16: Schronisko pod Honem / Cisna – Smerek (wieś)
– pt, 23.06.2023; 18.1 km; 5:58 h; 23 GOT
dzień 17: Smerek (wieś) – Połonina Wetlińska & Caryńska – Ustrzyki Górne
– so,24.06.2023; 24,7 km; 8:39h; 42 GOT
dzień 18: Ustrzyki Górne – Wołosate (koniec wędrówki)
– nd, 25.06.2023; 22 km; 7:15 h; 32 GOT