RADOŚĆ PODRÓŻOWANIA

Wioletta w podróży
Beskid MałyGóryMały Szlak Beskidzki

Mały Szlak Beskidzki (MSB) – Dzień 5 i 6 – Chatka pod Potrójną – Hrobacza Łąka – Straconka

Ostatnie dwa dni wędrowania. Tym razem łącze wpis. Na ostatni dzień zostawiłam sobie króciutką trasę (7km) z Hrobaczej Łąki do Straconki, by potem polecieć na Łysą Górę😉

GOT: 41
Planowany czas i dystans przejścia:
I dzień: 7:35 h 23 km
II dzień: 2 h, 7 km.
Link do mapy:
I dzień: https://mapa-turystyczna.pl/route/37rmr
II dzień: https://mapa-turystyczna.pl/route/37rmw

Studencką Chatkę pod Potrójną opuszczam gdy większość osób śpi. Jeden Marcin ruszył do Straconki około 4tej, a gdy wychodziłam wstał kolejny Marcin. Niestety gdy wstałam nie udało mi się znaleźć zapałek i wiec, nie udało mi się napić kawy. W przydałaby się po tej dziwnej nocy z psem ludożercom nad głową. Robię kilka zdjęć Studenckiej Chatki i idę.

Cała trasa jest mokra, i zamglona. Jest czarownie. Na szczęście nie pada, a nieprzemakalne Salewy zdążyły mi wyschnąć. Wiec, przyjemnie się idzie. Szlak jest pusty, cieszę się z tego.

I nagle widzę plakacik informujący o kawie – herbacie i nie tylko. Jest co prawda przed 8mą, i nie wiem czy nie za wcześnie wiec waham się czy warto odbijać nawet parędziesiąt metrów by komuś zakłócać poranek.

Ale gdy z daleka widzę unoszący się dym nad chatką – skręcam w drogę. Gdy się zbliżam do zabudowań, drzwi się otwierają i miła pani zaprasza na kawę… Marzenia się spełniają same! Pani wskazuje menu, ale ja mówię ze marzy mi się szarlotka.. a ona na to „mam ostatni kawałek, wczoraj mąż piekł”.. i co Ty na to? Pani Ania – zaprasza mnie do sąsiedniej chatki, gdzie w kominku pali się już ognień, jest przyjemnie, rozleniwiające ciepełko.

Pani Ania opowiada mi historie chatki, gdy otoczyli opieką starsze niepiśmienne małżeństwo z dalszej rodziny, i w zamian zapisali im chatkę. Snuje opowieść o tym, jak panu Eugeniuszowi przyprowadzili dziewczę i przedstawili: „to będzie twoja żona”, i nią została… aż do śmierci w bardzo zaawansowanym wieku. W chatce stoją wiekowe krzesła, które robił Pan Eugeniusz. Warto był się zatrzymać na krótszą lub dłuższą chwilkę. Pani Ania z mężem chatkę otwiera tylko w weekendy, pan mąż piecze ciasta i przywozi je do chatki. Warto spróbować:)



Niedaleko jest Chatka na Potrójnej – ponoć można tam nabyć przepyszna drożdżówkę. Po pysznej kawie i przepysznej szarlotce powędrowałam dalej.. na Potrójną:)

Potrójna

Siąpi cały czas, wiec od rana wędruje w swojej nowej pelerynie. Poprzednia została podziurawiona przez poroże, które znalazłam w Beskidzie Żywieckim. I o ile małe dziurki mi nie przeszkadzały na trasach jednodniowych, to na dłuższych uznałam że czas na nowe wdzianko. Tym razem zdecydowałam się na pelerynę, która ma od razu przeznaczone miejsce na plecak, a co najważniejsze nie ma rozpinających się guziczków po bokach. Jest za to inny mankament:) ciężko ją założyć:) i teraz wybrałabym w rozmiarze większym, żeby była nieco dłuższa. Ale poza tym peleryna spełnia swoją rolę.

Na Potrójnej spotykam wędrowca, to też proszę go o zdjęcie, zanim każdy z nas pójdzie w swoją stronę.

W okolicy Potrójnej odzyskuje połączenie z internetem. Dzień wcześniej wstępnie umawiałam się ze znajomymi na wspólne wędrowanie. Ale w chatce nie było internetu i głupia sprawa, niby jesteśmy umówieni, ale bez ustalenia godziny i miejsca spotkania. ;( wiec od rana nieco nerwowo zaglądałam na messengera. I w końcu jest:) plan: spotkanie się na trasie za Porąbką a przed Żarem. Godzina ustalona, trzeba biec:) Kolejny przystanek Kiczera.

Przełęcz Kocierska

Przy Przełęczy znajduje się ruinka wiatki albo może to był jakaś budka z pamiątkami albo innymi rzeczami. jest też uroczo rozpadający płotek. Wygląda malowniczo. Jest też jakiś parking wiec, podejrzewam że w słoneczne dni jest tu dość tłoczono. Zresztą za chwilkę na szlaku spotykam wesołych Rumcajsów, chcą częstować wiśnióweczką i nie tylko. Panowie co jakiś czas zatrzymują się by seteczką uzupełnić płyny w organizmie.

Wszystko jest zamglone i ciągle z nieba siąpi.

Trasa nie jest wymagająca. Jest trochę kamieni, trochę błota i trochę sadzawek na szlaku.

Ruiny Szałasu

Przed Przełęczą Przysłup znajdują się ruiny szałasu – jak mnie informuje tabliczka. Do tej pory szałasy kojarzyły mi się z drewnianymi zabudowaniami pasterskim. Ale okazuje się ze tu w Beskidzie Małym -jest nieco inaczej. Budynki nosiły różne nazwy, letniaki, stajnie letnie, nazywano je również kolybami, szopami. Początkowo wypasem owiec zajmowała się ludność Wołoska która przywędrowała do nas w XVI wieku.

Budowano je dawniej w oddaleniu o 1-2 godziny od osad, wiosek . Pasterze budowali sobie szałasy na skraju polany na których wypasano zwierzęta. Ci bogatsi budowali je z … drewna, a ci biedniejsi z kamienia – który był za darmo i trzeba było sobie po prostu go uzbierać. Ta informacja dla mnie była niespodzianka. Wydawało mi się że powinno być odwrotnie. Podróże kształcą.


Budowle miały wielkość: 3×4 metry i ściany o grubości 40 cm, były budowane z piaskowca istebniańskiego, a na budowę przykrywano dwuspadowymo gontowym lub drewnianym dachem. Mimo że nie używano żadnych zapraw, kamienny szałas był szczelny. Pasterze nie mieli w nich okien, były tylko drzwi.

W szałasie trzymano jakieś sianko, czasami zwierzęta i a pasterz znajdował tu schronienie przed niekorzystnymi warunkami pogodowymi. W budynku nie było kuchni – gotowano obok.

Kiczera

Na Kiczerze znajduje się wiatka, a w niej pełno ludzi. Pytam czy mogę dołączyć, bo czas na drugie śniadanie. Robią dla mnie miejsce. grupka weszła tu by napić się piwa i upiec kiełbaski. Dziewczyny się kulą od zimna, panowie walczą o ogień. Na Kiczerze jest pieczątka oraz książka do której można się wpisać. Z obu możliwości korzystam.
Gdy zbieram się dalej, na Kiczerę docierają weseli Rumcajsowie. Oni chcą też tu zjeść, wypić i wrócić do autka.
A ja się się spieszę.. bo znajomi zaraz dotrą do Porębki przede mną;)

Po jakimś czasie mijam punkt widokowy. Dzisiaj widoki na mleko:) Ale za to drzewa mają fajne kształty.

Żar

No tego się nie spodziewałam:) Zaskakuje mnie ilość osób, za chwilę wyjaśnienie: bo można wjechać tu kolejką:)
A na szczycie jest Elektrownia Szczytowo-Pompowej Porąbka-Żar. jest tor saneczkowy, jest trasa rowerowa i jakieś restauracje. Pełna cywilizacja. Tylko ja nie widzę nigdzie oznaczenia szlaku. Wiec, chwilkę błąkam się i gdy ma sięgać po telefon, znajduje oznaczenie. Trasa przebiega w dół, wiec szybko się idzie.


Potem trasa prowadzi asfaltem, gdzieś najwyraźniej nieco źle skręcam, bo na zdjęciach po powrocie innych na tym szczycie widzę ze powinna byc wielka ławka. Ja jej nie zauważam. A może porostu mgła ją przede mną ukryła?
Elektrownie obchodzę na około asfaltem.

Porąbka

Przed Porabką spotykam moich znajomych. Cudowni, sympatyczni ludzie, tacy z sercem na dłoni. Cieszę się, że mam takich znajomych. I podziwiam ze mimo nie sprzyjającej aury wsiedli w autko i przejechali 30 km by ze mną się przejść po górach. Dziękuję!

W Porąbce przechodzimy przez zaporę. I tu ciekawostka: Została wybudowana w latach 1928–1937. Spiętrza ona wody rzeki Soły, tworząc Jezioro Międzybrodzkie. Ciekawy jest projektant tamy. Bo to prof. Gabriel Narutowicz – pierwszy prezydent RP zamordowany w Zachęcie, zaledwie kilka dni po wyborach. Prof. Gabriel Narutowicz zaprojektował tą tamę wraz z inż Tadeusz Baecker. Zapora ma wysokość 37,3 m, a jej długość to 260 m. Przy zaporze znajduje się elektrownia.


Trochę im zazdroszczę lekkich plecaków i super kondycji. Kusiło by gdzieś usiąść w Porąbce i napić się kawy i zjeść szarlotkę, ale takiego miejsca nie było po drodze. Wiec przez Porąbkę przechodzimy szybko, i tuż za nią już na szlaku, w lesie rozkładamy się i korzystam z ich uprzejmość i zawartości ich małych plecaczków. W przyszłym roku wybierają się na szlak świętego Jakuba. Bardzo fajny pomysł. A Ty jakie masz plany?

Na szlaku to co zaczęło mnie zaskakiwać to kolor zieleni, taki intensywny i prawie seledynowy. Potem w domu przeglądałam zdjęcia i okazało się ze nie mam takich kolorów na nich. Na przeciwko nas wychodzi piękna salamandra. Jakże miło.

Wędrujemy aż do Krzyża – gdzie znajomi mi mówią co powinnam zobaczyć z tarasu widokowego. Ale dzisiaj mleko, wiec nic nie widać. Po chwili schodzimy do Domu Turystycznego na Hrobaczej Łące. Bywali tu rowerem i nigdy nie widzieli wcześniej takich pustek. Ale dzisiaj aura nie sprzyja siedzeniu na zewnątrz. Mleko, mokro… chłodno. Wchodzimy do środka by coś zjeść. Dla mnie to meta. Dla nich przerwa, bo muszą wrócić do Porąbki, gdzie czeka na nich autko. Ale za nim wrócą na szlak, obdarowywają mnie drobnymi przekąskami i elektrolitami:) są cudowni! Dziękuje;)

Hrobacza Łąka

Rezerwacja tu miejsca była pewnego rodzaju przygodą. Nie chciałam schodzić do Straconki późno, tym bardziej że potem chciałam powędrować sobie po Beskidzie Małym i przenocować w Studenckiej Chatce na Rogaczu. Plan na MSB powstał na początku roku, wiec już wtedy zaczełam wysyłać maile z pytaniem o możliwość noclegu. Na Hrobaczą Łąkę też wysłałam maila i cisza.. Wysłałam drugi mail i cisza.
W marcu dzwonię i słyszę ” a czemu teraz?zadzwoń w połowie kwietnia”.
W połowie kwietnia (no dobrze około 20tego) dzwonię i słyszę „nie mam teraz czasu…zadzwoń o 20tej.”
Dzwonię o 20tej i słyszę ” teraz jeszcze nie wróciłem. Nie mam kalendarza…” na to ja: to może ja wyśle smsa a jutro mi potwierdzisz., Wysyłam SMSa.
Rano – brak odpowiedzi. Wiec, dzwonie i słyszę „a ile Was jest” – idę solo – ” nie no nie ma miejsc”. Wiec, oburzona wyjaśniam, ze zależało mi na tym noclegu, że pisałam maile, dzwoniłam, ze idę MSB.. i w tym momencie Pan Marek przerywa mój słowotok i mówi „trzeba było mówić, ze idziesz MSB, mam nocleg dla Ciebie, w najgorszej sytuacji, będziesz spała na materacu w jadalni” .

Gdy dotarłam do Hrobaczej Łąki z moimi znajomymi, zaczęliśmy od posiłku. Gdy znajomi wrócili do domu, a ja zostałam okazało się, że osoby które rezerwowały miejsce – nie przybyły i nie muszę spać w jadalni. Poza mną były jeszcze 3 osoby.

Na Hrobaczej Łące – jest jedna wspólna sala do spania – chyba 9 łóżek, i jedna łazienka z prysznicem. Kluczową postacia w Hrobaczej Łące jest KUBA – wiekowy pies, leżący cierpliwie i czekający aż paparazzi sobie pójdą. Można kupić też dziecięcą koszulkę z jego podobizną. Ponoć dorośli się skarżą, ze nie ma dużych rozmiarów.

W związku z tym, ze wszystkim śpiącym w Hrobaczej Łące góry były miłe, to pogadaliśmy o górskich przygodach. I skończyliśmy gotując zacierkową. Tylko zupełnie inaczej niż ja pamiętam to z domu rodzinnego, gdzie robiło się gęste ciasto jak na naleśniki i lało się na gotujące mleko. Tu robiło się ciasto rękoma, ugniatało jak kruszonkę i potem wrzucało się na gotujące mleko, a potem trochę zagęszczało się mąką. Co region to inny przepis.

Ostatni dzień wędrówki – a właściwie ostatnie godziny.

Rano wstałam, szybki prysznic śniadanko i wtedy zaczął się ruch.
Na początku dnia – mgły. I nie wiele widać, ale z czasem pojawiło się słonko i widoki. Wróciłam do krzyża by zobaczyć widoki o których wczoraj mi opowiadali znajomi.

Z czasem robi się piękny dzień.

Po drodze mijam przełącz „U Panienki. Obok znajduję tabliczka i można przeczytać, że „Kamienna kapliczka słupowa z obrazem Matki BOżej Częstochowskiej została ufundowana w 1884 roku przez Juliusza Beinlicha (1830-1908) nadleśniczego dóbr Kozy. Według podania, kapliczka była wotum za ocalenie przed wilkami. Beinlich idąc przez las został napadnięty przez wilki. Aby się uratować wspiął się na drzewo i zaczął modlić się o ratunek. Wilki po pewnym czasie odstąpiły. Nieopodal znajduje się także tzw. źródełko Maryjne, odkryte w 1980 r. przez Stanisława Jurzaka, który poszukiwał źródła, aby móc nabrać wody. Ze względu na szczególny kult Matki Bożej w tej okolicy źródło nosi nazwę „Maryjne”.

Pogoda robi się coraz piękniejsza. I zaczyna coś raz bardziej być odczuwalny żal, że to już koniec przygody.

Wiec, robię sobie dłuższą przerwę… z widokiem na Bielsko-Białą. I niestety nie zwracam uwagi na to że powinnam skręcić, idę szeroką drogą – i fajnie się idzie. Cieplutko, przyjemnie. Tylko że w pewnym momencie czuje, że coś idę w złym kierunku. Sprawdzam na telefonie i faktycznie, idę źle;) cofam się kawałek..

Dochodzę do Straconki i potem wędruje przy wtórze szczekających psów. Współczuje mieszkańcom – bo przecież pewnie takich wędrowców jak ja – jest wiele i psy ciągle poszczekują.

i to już jest koniec…

W Stracone wita mnie piękna tablica i to mnie cieszy.

Kończę swoją przygodę i czas zacząć kolejną… 😉


Polecam każdemu ten długodystansowy szlak. Owszem jest trochę za dużo asfaltu – pierwszego dnia. Ale poza tym jest bardzo przyjemny. I miejsca noclegowe są tak rozłożone, że można spokojnie nie zabierać namiotu.. chociaż trzeba zabrać wówczas gotówkę. 😉

Mój plecak. Wnioski po przejściu.

Patrzę na swój plecak i zastanawiam się czego miałam za dużo.

  • nie wypiłam wszystkiej kawy. 😉 zostało mi 5 łyżeczek. i kilka saszetek herbaty.
  • miałam 3 koszulki w plecaku – jedna z nich ani razu nie była wyjęta, prałam na bieżąco (poza Studencka Chatką pod Potrójna)
  • została mi jedna porcja jedzenia (makaron) – ale to dlatego że jadłam obiad w caritasie.
  • miałam ze sobą malutką suszarkę. Użyłam ją raz, do suszenia wkładek do butów – chyba następnym razem wezmę zapasowe wkładki, a suszarka zostanie w domu.
  • miałam ze sobą miseczkę (300 gram) i kubek (280 gram) – wymieniam je teraz na jeden kubek plastikowy z pokrywka (ok. 100 gram) w którym mogę w razie czego zalać jakieś danie i potem zrobić kawę:p trudno nie będzie jednocześnie – ale będzie lżej.
  • zabrakło mi tłustej maści do stóp – ale na szczęście po drodze była apteka, po odparzeniu stóp chodzenie stało się cierpieniem:( i chodziłam w tempie ślimaka
  • nie potrzebnie wzięłam mapy laminowane. Lubię mapy. Ale tym razem tylko raz skorzystałam. Tak to sięgałam po aplikację. Mapy następnym razem zostają w domu, i będą tylko do planowania przejścia. Zawsze trochę gram mniej.
  • za mało wzięłam elektrolitów. 😉 chociaż mój zapas został potem nieco uzupełniony przez moich znajomych, którzy towarzyszyli mi w wędrówce do Hrobaczej Łąki – za co dziękuje.
  • nie skorzystałam z apteczki, ale i tak ja następnym razem wezmę;-) tylko uzupełnię o maść..
  • BUTY!! Salewy okazały się wielka porażką. Idealne są na chłodne i zimne dni. Bo w takich warunkach je testowałam. W gorący dzień – ugotowały mi się stopy. Nie pomogło nawet to że na każdym postoju, zdejmowałam stopki, zmieniałam skarpetki… za ciepło.. za gorąco. A gdy padało.. w butach zrobił mi się basen i woda przelewała mi się między paluszkami.
    Na GSB idę w tralach z decathlonu i zabieram skarpety wodoszczelne na wypadek deszczu. Moje stopki potrzebują oddychać, w gortexie nie mogę. Gdy po powrocie zrobiłam wycieczkę do sklepów ze sprzętem górskim i podzieliłam się swoimi doświadczeniami i zapytałam, o buty… pracownicy mówili „a może buty do biegania?” ” w sklepie firmowym salewy też mi nie znaleziono rozwiązania… wiec, skoro w ubiegłym roku Tysiączniki Bieszczadów zdobywałam w trailach, to może w tym roku sięgnę tez po to obuwie. Trochę tylko mnie martwi to ze teraz trasa będzie o 200 km dłuższa i będę miała plecak cięższy… trzymaj kciuki.

Przydatne informacje:

Dom Turystyczny – Na Hrobaczej Łace
– nie piszcie, dzwońcie i mówicie ze robicie MSB.
https://www.schronisko.net/poi/25/dom-turystyczno-rekolekcyjny-hrobacza-Laka/

Studencka Chatka pod Potrójną

http://www.potrojna.com.pl/
https://www.facebook.com/Chatka.pod.Potrojna/?locale=pl_PL

Chatka na Potrójnej
http://chatka-potrojna.manifo.com/

Studencka Chatka na Rogaczu (poza MSB, ale w sam raz dla tych którzy chcą wejść na Czupel)

https://www.sstrogacz.pl/

Schronisko na Magurce (poza MSB, ale w sam raz dla tych którzy chcą wejść na Czupel)
https://www.magurka.beskidy.pl/

Zobacz moją wędrówkę Małym Szlakiem Beskidzkim (MSB):

… a potem powędrowałam po Beskidzie Małym:-)