RADOŚĆ PODRÓŻOWANIA

Wioletta w podróży
Beskid MakowieckiGóryPodróże

Mały Szlak Beskidzki (MSB) – Dzień 3: Myślenice – Zakrzów

Ależ to był piękny dzień! A jakie widoki…. najchętniej bym w niektórych miejscach została… pięknie było:) Polecam!

GOT: 37

Planowany czas i dystans przejścia: 9:20 h 31.4 km
Link do mapy: https://mapa-turystyczna.pl/route/37ci9

Myślenice. Okrutny żart.

Dzień zaczęłam w Myślenicach. Przed zaśnięciem sprawdzałam w internecie jak funkcjonują spożywcze w Myślenice 1. maja. I tu mnie zgubiło, to że na co dzień mieszkam w dużym mieście. Ale uspokojona informacjami z Internetu, to już nie kręciłam się po Domu cioteczek z PTTK. Rano wstałam, zjadłam owsiankę z plecaka.. i gotowa do wyzwań wyszłam „na miasto”;-) Bo zapasów już nie było, a aż do Zembrzyc daleko, bo tam były kolejne sklepy (czyli, kolejnego dnia).

Internet kierował mnie do sklepów w okolicach.. Tyle ze były one zamknięte, na 4 spusty. Kto by się przejmował aktualizacją informacji w Internecie.

W końcu postanowiłam popytać mieszkańców, których co prawda było jak na lekarstwo, bo częściej mijałam takie „wielbłądy” jak ja…tyle, że nikt z wędrowców nie kojarzył żeby gdzieś był sklep. Wiec, wypatrzyłam pana z małym plecaczkiem, który wyglądał mi na mieszkańca, Pan mi powiedział pokazując swój plecak: ” a właśnie wracam ze sklepu. Kupiłem śniadanie.”
Rany, ale się ucieszyłam. Pan wskazał mi drogę, 500 metrów, i potem w lewo i potem za 100 metrów będzie sklep… Wiec, ze swoim dużym plecakiem, powędrowałam dalej – do sklepu. Wędrowałam, wędrowałam i zawędrowałam. Internet na temat sklepu milczał, a na obiecanym miejscu – sklepu nie było. Gdy kręciłam się jak dziecięcy bączek – jakiś pan zaparkował swoje autko przed domem. A że innych ludzi w okolicy nie było, wiec zapytałam pana o sklep. I okazało się że nigdy w okolicy sklepu nie było… i nie ma. Cóż za okrutny żart! Tak nie wolno drodzy Państwo!
Pan od autka, bardzo się przejął, i nawet chciał mnie odwieść – ale przecież 600 metrów, to żadna odległość.
Wróciłam do głównej ulicy, gdzie rozbiłam biwak przed zamkniętą Żabką. Jakaś pani przechodząc powiedziała, że druga Żabka jest na Rynku i na 100% będzie otwarta, bo córka tam pracuje i się wybierała do pracy. Wiec, zwinęłam swój biwak, i wyruszyłam do Żabki – bo z Rynku miałam bliżej na szlak.

Rynek piękny i pusty. Żabka zamknięta, wiec znów rozbiłam swój biwak i zaczęłam spacerować. Przez chwilę nawet analizowałam jak wyglądają moje zapasy: 1 batonik i 1 makaron do zalania wrzątkiem.. trochę słabo. Wiec, nic trzeba poczekać na Żabkę.

W końcu otwarta. W środku pustki, jak by stado szerszeni przede mną odwiedziło półki, ale coś tam kupiłam. Pan powiedział, że dzisiaj samoobsługa. nie może dotykać kasy. Wiec, selfserwis. Ale cieszę się ze swoich zakupów 🙂 W końcu pierwszy sukces tego dnia.

Na szlak…

Przez chwilkę wędruje po mieście, czasami widzę oznaczenie szlaku, czasami muszę spojrzeć w aplikację. Zła jestem jak OSA! tak bardzo chciałam wyjść wcześnie… eh, ahoj przygodo!

Po drodze mijam basen z kolorowym muralem, od razu poprawia się nastrój. Plany planami, a życie życiem…;-) cieszę się z pogody:) i tym ze zaraz będę wędrować szlakiem. Najdłuższy odcinek bez sklepów, jakiejkolwiek jadłodajni:)

Tuż przed pożegnaniem się z Myślenicami – i przywitaniem się ze ścieżka – plakacik o parkowaniu:) jak widać nie ma sensu, bo zajmujący parking i tak nie widzą plakacików:) zróbmy miejsca do parkowania i słupki, by nikt w pieszych nie wjeżdżał…

Za Myślenicami…spontaniczna zbiórka MSB.

Końcowka szlaku w Myślenicach jest zaskakująca. Bo prowadzi gdzieś za płotami domów, jakieś drzewa niby zdziczały ogród. Nie ma oznaczeń, albo ich nie widzę, wiec znowu telefon. Kropka w aplikacji – mówi, że idę dobrze, wiec.. idę dalej. Po kilku minutach na ścieżce spotykam dwie panie – Matkę z Córką (M&C). One też idą MSB i mają wątpliwość czy idą dobrze. Sięgają po mapę tradycyjną, ja swoją mam w plecaku.. ale wolę aplikację. Chwilkę gadamy, patrzymy na swoje plecaki (ich są jakieś mniejsze – czego nie ogarniam, no dobra.. nie mają mikro suszarki, a ja tak).
Wiec, chwilke gadamy, zapewniamy się że tak, to jest właściwy szlak. I gdy już miałyśmy ruszyć dalej – dociera do nas Marcin – wędrowiec, który też pokonuje MSB – z którym znam się trochę z grupy na FB GSB. Okazało sie ze Matka&Córka spotkały go dzień wcześniej i razem wędrowali, i co ciekawe Marcin spał u Cioteczek z PTTK czyli w Domu na Zarabiu w Myślenicach – jak jak ja. Przyszedł po mnie, pewnie już spałam. Rano, mnie widział jak się zbierałam przed budynkiem. Tyle ze żadne z nich nie wędrowało w poszukiwaniu nieistniejącego sklepu.

Chwilkę rozmawiamy, a potem wszyscy ruszamy w górę…. Pogoda cudna, coraz cudniejsza. Gdy wchodzimy na pierwszy pagórek wita nas fajny widok na okoliczne miejscowości i Myślenice. oraz oczywiście religijny pomnik. Mi podobał się bardzo wydrążony pień drzewa. Taka brama, przejście. Urocze.

Jest pięknie, Pogoda cudowna. Widoki przednie. Czego chcieć więcej?;-) gdy jeszcze za chwilkę trafiamy do świętego Mikołaja.. spełnienia marzeń:)

Ze strony PTTK można się dowiedzieć że „Polana Mikołaj zajmuje płytką przełęcz pod szczytem Plebańskiej Góry (495 m n.p.m.). Stoi na niej kapliczka słupowa, murowana z kamienia, z obrazem św. Mikołaja. Wystawiona w 1782 r. przez pasterzy, była przebudowana w roku 1945. W latach okupacji było tu miejsce spotkań żołnierzy AK – wiosną 1944 r. na „Mikołaju” utworzono oddział partyzancki „Pościg”.

Wiec, ja na chwilkę zatrzymuję się by obejrzeć polanę i kapliczkę, a potem dalej wędruje z przypadkowo poznanymi wędrowcami.

Trasa jest ładna, nie wymagająca. W sam raz na wycieczkę po niedzielnym obiedzie. Nawet po drodze trafiamy na ławeczkę ze stolikiem. Ale jeszcze za wcześnie na obiad.

Ale kilka minut później M&C robią przerwę na drugie śniadanie. M zachęca C – by wypić herbatkę z termosu – bo będzie lżejszy;-) i przez chwilkę rozkminia czy wędlina, której nie schowała do lodówki, nadaje się jeszcze do jedzenia. Decyduje że tak. Co okazało się błędem po jakimś czasie.
W związku z tym, ze to nie jest pora jedzenia dla mnie jeszcze, zostawiam towarzystwo i idę dalej.


Na trasie pojawiają się kałuże. Mnie one zachwycają. W Bieszczadzkich kałużach zazwyczaj widziałam jakieś życie – ale tu jeszcze go nie ma. Może nie zdążyło się do niego wprowadzić.

Po jakimś czasie ja postanowiłam chwilkę odpocząć, a potem przybywają moi znajomi wędrowcy i razem idziemy do św. Huberta. A tam czekała na nas niespodzianka.

U świętego Huberta w gościnie

Po pewnym czasie trafiamy na mała polankę, a tam.. witka, ławeczki, miejsce na ognisko, i przede wszystkim przepiękny widok. Daleko. bo daleko, ale szczyty nam się śnieżą…

Zaczynają nas mijać wędrowcy MSB, którzy ruszyli z przeciwnej strony. Ale jeszcze nie liczni… Mamy dużo śmiechu gdy próbujemy pokonać gałęzie które zagradzają nam drogę. Nie było by to trudne, gdyby nie to że na plecach każdy z nas ma spory bagaż… wiec, wygibasy są zabawne. Na szczęście końca się dobrze, bo każdemu udaje się pokonać przeszkodę, bez uszczerbku na zdrowiu, ubraniu czy plecaku.. a potem znowu malownicze kałuże bez życia.

Najmilsza rzecz na szlaku – to to że co jakiś czas pojawiają nam się widoki, jest dużo polanek i aż chce się posiedzieć.. na Jednej z nich stoi wiatka, gdzie rodzinka pali rodzinne ognisko i piecze kiełbaskę. jedna została, wiec, chętnie by poczęstowali… 😉

Trasa jest piękna. Naprawdę zachwyca widokami i polankami. Takich pasm nie miałam do tej pory na MSB.

Jeśli chodzi o wędrowców z którymi się spotkałam ze Myślenicami, to głównie idziemy razem, ale czasami się rozdzielamy.

Palcza

Dochodzimy z Marcinem do Palczy. Jest gorąco, gdzieś włącza się mi alert – że dobrze by było, żeby uzupełnić wodę. Gdzieś przy wyjściu z Palczy jest źródło wody i można odszukać. Ale ostatecznie, zamiast szukać, postanawiamy zaczepić jedną z mieszkanek, która kręciła się pod swoim domem.

Pani na pytanie o wodę, odpowiada pytaniem „czy z kranu czy mineralną” – Ale luksus wyboru. Wybieram kranówkę. Pani zaprasza do garażu, przerobionym na pralnie, odkręca kran.. i przez chwilkę, pije.. i piję, niczym wielbłąd. A potem uzupełniam butelkę. Nawet nie sprawdzam ile mam wody w bułaku. Minus bułaka – trzeba wyjąć rzeczy z plecaka – by wyciągnąć go i sprawdzić poziom wody. Nie umiem kontrolować wody w bułaku. eh!

Pani raczy nas opowieściami o innych wędrowcach. Bawi mnie historia o tym jak kiedyś nocowali u niej w altance w ogrodzie. Panowie rozłożyli się tam, uruchomiony został gril. pani właścicielka zanosiła im wrzątek w czajniku. Następnego dnia , gdy wędrowcy wychodzili, chcieli wręczyć Pani jakieś pieniądze. Pani się obśmiała i powiedziała ze nie. Wędrowcy poszli. A pani poszła do altanki, by zabrać rzeczy z altanki. Patrzy.. a elektryczny czajnik postawiony na grilu – zepsuty. I już wiadomo. za co chcieli zapłacić. UPS! Ale pani takich historyjek ma wiele.. i prawie nie udaje nam się jej opuścić. Woda pyszna. zimna… ale wędrować trzeba dalej, chociaż miło się jej słucha.. Dziękuje za wodę i opowieści.

Poczałkowo idzie-się przez łąkę. Wydaje mi się ze mijamy źródło wody, z wyciągniętą rurą… Ale wody mam ponad potrzebę. Tym bardziej że do końca zostały tylko 2 godziny z kawałkiem.

Cały dzień jest słonecznie, aż za bardzo. A ja sprawdzając pogodę przed wyjazdem wyrzuciłam z plecaka krem z filtrem 50.. bo przecież waży. Wynik jest taki że nawet nie wiem kiedy, a mam rączki jak raczek.. ale nie pali.. bardziej martwią mnie stopki. Co postój to zrzucam butki, zmieniam skarpetki.. ale i tak czuje, że stopy mnie palą.. jakbym stała na rozżarzonych węgłach. Brakuje mi jakieś rzeczki, strumienia do ich schłodzenia. Nie mam odwagi wsadzić ich do kałuży. Niestety palenie stóp powoduje że każdy krok jest cierpieniem. Marzę by dojść do Ośrodka Caritasa.

Na kolejnej polance znowu wspólnie odpoczywamy. Ale już wiemy, ze do 18tej nie dojdziemy do Ośrodka Caritas Zakrzów. Więc wyciągam telefon, dzwonie – okazało się, że pan do którego mam numer – ma wolne. Ale i tak odbiera, gdy dowiaduje się ze 4ka wędrowców przyjdzie później, momentalnie nam pomaga. Mówi ze powiadomi kuchnię, próbuje też nam wyjaśnić jak mamy trafić w odpowiednie miejsce.. ale w połowie tłumaczeń się gubię. Jak to mówił jeden z szefów „pozwólmy problemom zbliżyć się do nas”. Wiec, zacznę się martwić, gdy dotrę w pobliże Caritas.

Nocleg

Dzisiaj nocleg w Ośrodku Caritas Zakrzów. Od szlaku trzeba dojśc spory kawałek zielonym szlakiem. Ale fajnie się idzie. Bo z górki:) czuje, że moje stopki mi odpadają..ugotowane.
Najpierw droga prowadzi przez las, a potem nagle się wychodzi na polankę i po chwili, widać wielki ośrodek, dużo różnych zabudowań. Robię zdjęcie i wysyłam do Pana do którego dzwoniłam, że dojdziemy po 18tej. Wysyłam mu SMSem zdjęcie i informacje „jesteśmy!”. Po chwili pan dzwoni, i mówi, że dotarliśmy do złego miejsca 🙂

Przesympatyczny Pan instruuje jak dotrzeć do właściwego miejsca. Jesteśmy zmęczeni i głodni. A tu trzeba znaleźć balustradę i zejść po schodkach na dół.

Wiec, znowu idziemy przez las. I po kilku minutach, zmęczeni trafiamy do właściwego miejsca.

W środku czekają na nas przemiłe Panie z obiado-kolacją. Panie momentalnie po wejściu podają dzbanki z dobrym kompotem, i przynoszą mi zupkę pomidorową z ryżem w talerzu, a znajomym którzy niedeklarowani wersji wege- w wazie. Po chwili na stole ląduje drugie danie. dla nich mięsko, ziemniaki i buraki,… a dla mnie… papryka faszerowana gotowanym ryżem i listkami pietruszki. Czuje się jak na ryżowej diecie. Dobrze, że kompotu jest sporo. Wiec, uzupełniam nim kalorie, bo troszkę niedojedzona jestem. Pewnie w domu by mi porcja została i jeszcze została ale tu… i zazdroszczę ziemniaków i buraczków.. eh! ale doceniam, że panie chciały dla mnie coś innego ugotować. Dziękuję.

Po chwili wędrujemy do pokoi. Przez chwilkę pani chce nas wszystkich położyć w jednym pokoju, ale tłumaczymy, że poznaliśmy się na szlaku, wiec, ostatecznie otrzymujemy oddzielne pokoje. Taki luxus;-) i to już ostatni raz podczas tego wyjazdu. jeszcze dostałam pościel do założenia na kołderkę.

Woda pod prysznicem cieplutka. 🙂 i co mnie cieszy.. Pranie, prysznic.. i zasypiam. Bo rano trzeba wyjść, wiem że moje biedne odparzone stopy, nie będą szybko wędrować. Znajomi ze szlaku, chcą pospać dłużej, chcą też zjeść śniadanie… wiec, nasze drogi się rozchodzą. Narazie do swoich pokoi.

Koszt noclegu + obiado-kolacji: 90 PLN

Przydatne informacje

Zakrzów – Ośrodek wczasowo – rekolekcyjny im. Jana Pawła II
Palcza -brak sklepów przy szlaku , może gdzieś głębiej miejscowości jest jakiś sklepik.
Palcza – legenda mówi, że tu ksiądz zaprasza na nocleg wędrowców do salki katechetycznej. Ze swojej strony dodam: mieszkańcy są przyjaźni i pomocni. Dziękuję.



Zobacz moje przejście całego Małego Szlaki Beskidzkiego (MSB):