Mały Szlak Beskidzki (MSB)- dzień 1- (Rabka Zdrój) – Luboń – Kasina Wielka
Dzień pierwszy wędrowania – sobota, 29.04.2023 – początek weekendu majowego
GOT: 44
Dystans: 28,2 km + 6.5 km do miejsca noclegu
Planowany czas przejścia: około 10 godzin + czas dojścia do miejsca noclegu.Miejsce noclegu: Dom Rekolekcyjny na Śnieżnicy
Link do mapy: https://mapa-turystyczna.pl/route/373ut
Pierwszy dzień wędrowania po Małym Szlaku Beskidzkim zaczął się nie fortunnie i potem mnie nie oszczędzał. No ale nikt nie obiecywał, że będzie łatwo. Ale bywało też przyjemnie i ciekawie tego dnia… i niektóre fragmenty wędrówki bym powtórzyła:)
Początek. Dojazd na szlak
Ze względu na to, że zaczynałam szlak w jednym miejscu, a kończyłam ponad 150 km dalej (chociaż Mały Szlak Beskidzie to 137 km), to uznałam ze bezsensu jechać moim autkiem, i płacić za parking, a potem kombinować jak do niego wrócić.. przeprosiłam się po latach z komunikacją publiczną. I wyszło na to ze jestem rozpieszczoną panienką;-) ale twardą wiec dałam radę.
Dojazd do Krakowa – pociągiem – bez gwarancji miejsca siedzącego. Na dworcu spotykam jakiegoś algierskiego studenta, zaczynamy rozmawiać, jechał z Białegostoku i jest zachwycony jakością polskich pociągów. Tyle ze nie zwrócił uwagi na to na, że na jego bilecie też nie ma gwarancji siedzącego miejsca. Siedzimy całą drogę na korytarzu… Każda próba drzemki jest przerywana bo konduktor, bo ktoś musi do toalety, bo ktoś liczy ze gdzieś jest przestrzeń… przed Krakowem zwalnia się miejsce w przedziale, momentalnie zapadam w sen.
W Krakowie czekam na autobus lokalnego przedsiębiorstwa obsługującego połączenie Kraków – Rabka Zdrój. Do odjazdu – sporo czasu, wiec bezstresowo próbuje odszukać miejsce odjazdu autobusu. Nie udaje mi się znaleźć go na tablicy informacyjnej – być może dlatego ze nie wiem jaka jest punkt docelowy. Ale wczytuje się w bilet – i jest! Na bilecie jest wskazane miejsce odjazdu. Na dworcu autobusowym miejsc siedzących brak, ludzie pokładają się na ziemi, tak samo jak na dworcu kolejowym.
Woda na dworcu – 4 zł, WC – też 4 zł – jest równowaga. Sklep – będzie otwarty na 30 minut przed odjazdem autobusu. Przez chwilkę się zastanawiam czy nie skorzystać, ale uznaje rozsądnie że nie. I to okazało się mądrą decyzją.
Przez okno, widzę ze mimo że do odjazdu autobusu jest jeszcze ze 20-30 minut ludzie się gromadzą, i jest jakiś autobus. Wiec, zbieram się szybko i pędzę. Pytam się ludzi czy to autobus do Rabki Zdrój, potwierdzają. Kierowa krzyczy „czy jest jeszcze ktoś z biletem” – zgłaszam się.. każde odłożyć bagaż do bagażnika, i mówi że mam się pospieszyć. Jakaś parka z rowerami przekonała kierowcę, że pisali z właścicielem i maja zgodę na przewóz rowerów. Kierowca na początku się opiera w końcu, zgadza się, co oznacza, ze musi przekładać bagaże z jednego luku do drugiego… Swój plecak kładę do luku od prawej strony i czekam na kierowcę z biletem. Kierowca sprawdza bilet UPS! To nie mój autobus, owszem jedzie do Rabki Zdrój, ale to nie mój;-) KAWY!!!! Lub SNU… wychodzę i wyciągam mój plecak z bagażu. I gdzieś intuicja mi mówi, że ta parka z rowerami też wchodzi do złego autobusu, podchodzę do nich. Rozkładają rowery na części, by wcisnąć do luku bagażowego. Pytam się, czy kierowca sprawdzał im bilet, i czy na pewno maja bilet na ten autobus. Okazuje się że miałam racje. Mają bilet na ten sam autobus co ja. Dobrze, że tylko częściowo rozłożyli rower i to tylko jeden. Wyciągają bagaże, i zaczynamy wspólnie zastanawiać się gdzie w takim razie jest nasz autobus. „Peron” się zgadza, godzina odjazdu już za 15 minut, a autobusu nie ma… na dworcu chodzą ludzie jak w jakieś mgle, nikt nic nie wie.
Po chwili widzimy że kawałek dalej stoi autobus, ale nie może podjechać, bo poprzedni autobus blokuje mu miejsce. Tym razem zaczynam od pokazania kierowcy biletu. UFFF,, udało się, to jest ten autobus. Pakuje bagaż do luku od strony chodnika (i to był bardzo dobry ruch), i wsiadam. Momentalnie zapadam w drzemkę. Przez sen rejestruje jakieś akcje typu – brak miejsc siedzących, ale jak będziecie stać to mogę zabrać 3 osoby, potem kolejne 3.. i kolejne… znów zasypiam. Po chwili słyszę jak kierowca krzyczy woła nazwę miejscowości do której dojeżdżamy i za chwilkę ktoś się przeciska i wysiada. Mnie ucieszyło to, że mówi jaki przystanek. Bo skąd niby mam widzieć kiedy będzie mój przystanek? I to mnie zgubiło. Zaufanie do ludzi. Zapadam w drzemkę, z której budzę się gdy mijamy znak oznaczający zę minęliśmy Rabkę Zdrój. Jakiś chłopak krzyczy ze on chce w Rabce wysiać, kierowca mówi ze trzeba było wcześniej mówić, UPS… no przecież na bilecie było.. nie widziałam ze przystanki są na żądanie. Kierowca odmawia zatrzymania się, i jedziemy dalej do kolejnej miejscowości – jakieś 7 km. Autobus się zatrzymuje. Wysiadam i mówię kierowcy ze w luku bagażowym mam bagaż, on pełen pretensji ze włożyłam tam bagaż. Plecak przygnieciony. Muszę jakieś walizki i torby wyciągnąć. Nie będę tu cytować kierowcy. Chłopak chce by kierowca otworzył mu luk bagażowy z drugiej strony autobusu. Odmawia. Jest droga i jest to niebezpieczne. Bagażnik z drugiej strony otworzy dopiero na ostatnim przystanku. UPS! Na chłopaka czekają znajomi w Rabce Zdrój, z którymi miał ruszyć w góry. Ja zabieram swój plecak i przechodzę na drugą stronę ulicy. Wg. rozkładu jazdy – autobus mi uciekł jakieś 5 minut wcześniej… próbuje złapać stopa. Nic z tego. Nikt nawet nie zwalnia. I niespodzianka. Nadjeżdża autobus jadący do Krakowa. Zabiera mnie do Rabki Zdrój – a właściwie to wysiadam przed nią, bo autobusy nie wjeżdża do miasteczka. Trudno, i tak jestem bliżej celu.
Przechodzę przez chyba całe miasteczko, któremu powinni zabronić w nazwie używać słowa „Zdrój” – mam wrażenie ze moje płuca są czarne od dymu, spaliny i dym z komina. Straszne. Dobrze ze końcówka jest piękna i malownicza. I w końcu robię pierwsze zdjęcie na tym wyjeździe 😉
Wędrówkę do kropki czas zacząć. Perć Borkowskiego
Wędrówkę zaczynam w Rabce Zdrój – nie jest to jeszcze czerwony wymarzony szlak, częściowo idę szlakiem, częściowo na azymut. Chcę jak najszybciej dotrzeć na żółty szlak prowadzący potem przez Perć Borkowskiego. Początek przez miasto i jest szansa na ostatnie zakupy, na uzupełnienie wody, zanim wyruszę w góry – ale nie należy zostawiać tego na ostatnie chwilkę przebywania w tym zadymionym mieście.
Po opuszczeniu centrum, po jakimś czasie idę wzdłuż rzeki – jest przyjemnie. Przez chwilkę towarzyszą mi krzaki, które magicznie pochylają się nad drogą, musi być tu pięknie gdy się zazielenia.
Niestety potem znowu spacerek wzdłuż drogi, na szczęście jest chodnik.
Przez chwilkę kusi mnie zielony szlak, bo jest już na wyciągnięcie ręki, ale… wymarzyłam sobie żółty, przez gołoborze. Marzenia lubię spełniać.
I w końcu jest mój upragniony – żółty szlak.
Perć nosi nazwę by upamiętniać Stanisława Dunin-Borkowskiego, który był budowniczym i wieloletnim gospodarza schroniska PTTK na Luboniu Wielkim. Był człowiekiem oddanym turystyce.
W końcu początek realizacji marzeń. Pięknie się zaczyna, szlak jest urozmaicony, cieszy mnie każdy metr powierzchni który pokonuje. Jest trochę błota, ale jest pięknie… i mogę oddychać, bez obaw.
Przechodzę polną drogą, obok już budują się domy, wiec za rok będzie tu asfaltowa droga prowadząca przez osiedle, teraz częściowo są płyty. I błotko:)
Mijam oznaczenie -> GSBW – nic mi to jeszcze nie mówi. I potem odkrycie, niespodzianka!!! przypadkowo idę też Głównym Szlakiem Beskidu Wyspowego! Wow! Dwa w jednym. Cieszy mnie to. Główny Szlak Beskidu Wyspowego to ponad 300 km, i co fajne, zamyka się ta trasa w ładną i kreatywna pętelkę. Na razie w planach jej nie mam.. szlaki przecinają za dużo asfaltu. Ale fajnie że jest taka trasa.
Po drodze mijam grupę dzieciaków obranych w „wojskowe” mundury. Grupa jest dla mnie motywacyjna. Bo robią dużo hałasu, bardzo dużo, wiec wyciągam stopki by złapać jak najwięcej dystansu, i dzięki temu mam cisze na szlaku. Gdy zwalniam, lub gdy robię zdjęcia, zaczynają mnie dochodzić krzyki młodzieży, wiec znów przyspieszam.
Chwilami trzeba nieco więcej uwagi by nie zejść ze szlaku. Ale ogólnie szlak jest dobrze oznaczony. I taki naturalny. Zero turystycznych udogodnień.
Na ostatnim kawałku, gdy człowiek już myśli ze koniec – i za chwilkę będzie schronisko na Luboniu Wielkim – pojawia się gołoborze – czyli rumowisko skalne. Jest to największe gołoborze w Beskidzie Wyspowym.
Ci których czas nie pogadania – mogą poszukać jaskiń. Jest ich 13. Niestety byłam w niedoczasie, wiec, tym razem nie szukałam ich. Ciekawe.. podobna sytuacja była na Miedziance w Górach Świętokrzyskich – chociaż tam, to nawet bardziej przeszkadzał mi deszcz.
Tu gołoborze robi wrażenie, poprzednio byłam oglądać gołoborze w Górach Świętokrzyskich. Tam nie można wchodzić, można tylko podziwiać za barierki. Tu szlak prowadzi przez gołoborze. Cieszę się że jest dzień. Raczej tym szlakiem nie chciałabym iść nocą. Szlak fajny, wymaga zastanowienia się jak dotrzeć do kolejnego oznaczenia szlak. Jestem zachwycona. Robię dużo zdjęć, chociaż w sumie potem mi się wydaje, że wszystkie są podobne. Ale jest pięknie.
Za gołoborzem, przez chwilkę nie wiem gdzie iść, nie widzę oznaczeń, nie widzę wydeptanej ścieżki. Wiec, wracam się kawałek i w końcu widzę, jest szlak, jest oznaczenie. Wędruje jeszcze chwilkę do schroniska na Luboniu. Fajny naturalny szlak. Sama przyjemność wędrowania do góry.
Luboń Wielki
Bardzo ciekawe architektonicznie schronisko, które zostało wybudowane w 1931 roku.. Jeden ze znajomych stwierdził ze przypomniał mu japońską pagodę, Cieszę się ze dotarłam do niego. Mi schroniska kojarzą się z zupą pomidorową. I tym razem zjadałam taką zupkę. Gorącą tak, że długo musiałam czekać aż przełknę pierwszą łyżkę. Na myśl o tym, że będę jadała zaraz pomidorówkę, zapomniałam o rozkrzyczanej młodzieży depczącej mi po piętach i zapomniałam że najpierw powinnam zrobić zdjęcia – bo potem będą bohaterowie drugiego planu. A inna sprawa ze za dużo czasu nie miałam, przez perypetie dotarcia na początek szlaku żółtego, straciłam sporo czasu… niestety. Cóż, ahoj, przygodo!
Schronisko, z taką schroniskową duszą. Chętnie bym tu spędziła noc, ale tym razem było to niemożliwe. Na schronisku wymalowana kropka sygnalizująca ze mój wymarzony, czerwony szlak się tu zaczyna. Przy schronisku skromna tabliczka z informacją o Małym Szlaku Beskidzkim.
Wiec szybkie zdjęcia, i wędruje dalej.
Zejście przyjemne początkowo, po chwili zamienia się w śliskie błotko, z poukrywanymi kamieniami wielkości większej lub mniejszej pięści. Jakiś pan którego mijam mówi ze dobrze, bo w sumie nic się może stać bo przecież co najwyżej człowiek się ubrudzi jak się przewróci. Ja to widzę nieco inaczej. Jest bardzo ślisko, wiec, schodzę ostrożnie, cenię sobie sprawne kostki u nóg oraz wszystkie zęby;-)
Glisne
kolejny punkt to Glisne. Mała miejscowość, fajnie sie do niej idzie, Pojawiają się widoki, ścieżka już nie prowadzi po kamieniach, aż do pierwszych domów.
Potem droga asfaltowa – chociaż wije się uroczo… tyle na osłodę. Zastanawiam się ile kilometrów dzisiaj zrobię po asfalcie.
Przy Złotych Wierchach znajduje się ławeczka, można zjeść przyniesiony ze sobą obiad. Miejsce jest zajęte, wiec się przysiadam na chwilkę. Jest miło. W sumie nie wiele osób spotkałam tego dnia, I zresztą to ostatni raz gdy spotykam osoby, które chodzą po Beskidzie Wyspowym i nie robią MSB. Od tego momentu spotykam tylko osoby z plecakami. Nasze rozmowy często są związane z tym gdzie spać;-)
Mszana Dolna
I ku mojemu zaskoczeniu, znów nie zrobiłam zdjęć upamiętniających przejście przez tą miejscowość. Tylko święty Ambroży załapał się na upamiętnienie.
Przejścia przez tą miejscowość nie wspominam mile. Czemu? To proste… dużo asfaltu, brak lub znikome oznaczenie. Jakoś wędrowne nie kojarzy mi się z tym, by wlepiać wzrok w telefon by obserwować niebieską kropkę, by w odpowiednim miejscu skręcić, etc. Przejście przez miejscowości to jest to czego nie lubię w szlakach długodystansowych. Z tęsknota powspominałam ubiegłoroczną majówkę, gdy wędrowałam po Beskidzie Żywieckim szlakiem granicznym. Może i chwilami śniegów po kolana, ale za to zero asfaltu. Tu nawet budki z lodami mnie nie skusiły na przerwę.
Na szczęście kawałek przejścia przez Mszanę Dolną jest wzdłuż rzeki, więc poprawia komfort mojego przejścia, potem obok domków.. i w końcu widzę szlak. Na koniec przechodzi się obok pasących się owieczek:)
Szlak początkowo prowadzi wąwozem, trochę wody, kamieni.. pięknie drzewa rosną po jednej i drugiej stronie. I w końcu się kończy, wychodzę na łąkę, by odkryć, że w sumie nie musiałam iść mokrymi kamienistym wąwozem, mogłam iść obok – po łące.
Po chwili widzę jak do wąwozu wchodzi dziewczyna i chłopak, z plecakami. Mówię im że obok jest ścieżka, ale już nie chce im się cofać. Brną do góry. Na łące chwilka odpoczynku, też idą MSB. Po chwili ruszamy. A że są szybszy niż ja, to przepuszczam ich przodem. I przez chwilkę myślę sobie ze fajnie, bo ktoś inny będzie wypatrywał oznaczeń na trasie. Cieszę się z wędrowania.
I tak sobie wędruje, gdy dochodzę do parki, która mnie informuje, ze zgubili szlak, i trzeba teraz się cofnąć, lub go poszukać. No cóż, ahoj, przygodo! Przechodzimy przez lasek i podmokłą łąkę… próbując trafić na szlak. Nauczka, nie można się zdawać aż tak bardzo na innych, ale z drugiej strony, może też sama bym pobłądziła – w końcu mam do tego skłonność 🙂
Wędrujemy sobie, trochę gadamy. Szlak fajny, przyjemny. Chociaż ja już odczuwam zmęczenie.
Lubogoszcz
Docieramy do szlaku prowadzącego na Lubogoszcz. Niby wszystko pięknie i ładnie, tylko ze nagle nam się czerwone oznaczenia mocno mnożą. Docieramy do rozdroża gdy musimy wybierać, czy w lewo, czy w prawo. Kilka dni później spotykam chłopaka, który opowiada że na Lubogoszczu wybrał złe oznaczenie – i obszedł szczyt na około. Chodził listek w koło drogi. Są dwa miejsca na tym kawałku, gdzie trzeba się skupić, albo wydobyć telefon z aplikacją z mapą i sprawdzić gdzie iść.
Na Lubogoszczu – miła niespodzianka. Ławeczka. Tak jak na Śnieżnicy, która odwiedzę następnego dnia, podpisana imieniem. Chwilka przerwy i czas iść dalej.
Zejście jest przyjemne, nie wymagające. Po drodze mija się jeszcze miejsce jakiś obrządków religijnych, jest krzyż, ławeczki, etc…
Za Lubogoszczem dziewczyna i chłopak mnie opuszczają, zaczynają pędzić do miejsca noclegu, które muszą znaleźć. Chcą dotrzeć za Kasinę Wielką. Ona śpi w namiocie, on korzysta z trapa. A ja tęsknie za tym by się położyć w łóżku…
Kasina Wielka
Z noclegiem w Kasinie Wielkiej miałam problem, nie mogłam niczego znaleźć. I ktoś na grupie MSB podał mi nocleg w Domu Rekolekcyjnym. Mój błąd, że z radości, że mam nocleg – nie sprawdziłam jak bardzo daleko jest od mojego szlaku, a inna sprawa ze wtedy nie wiedziałam ze będę miała tyle przygód od rana. Gdy docieram do Kasiny Wielkiej nie roztropnie wpisuje adres w gogle maps. I to wielki błąd. Ale zmęczenie robi swoje. Dzisiaj bym szła na azymut;-) było by szybciej i przyjemniej dla stóp.
Wiec, gogle kieruje mnie asfaltem do Domu Rekolekcyjnego. Jakieś 6.5 km po asfalcie, i potem 850 metrów drogą leśną, pełna kamieni. Miałam nadzieję, ze ktoś będzie jechał, złapie stopa. Ale nie.. po zejściu z głównej trasy – nikt nie jechał. Niewiarygodne.
I przyznam się, że pierwszy raz miałam dość. Nigdy wcześniej się to nie zdarzyło, ze mając przed sobą wizje 4 km, potem 2 km.. 1 km.. robiłam przerwy i siadałam sobie na asfalcie. W końcu już było ciemno i marzyłam o prysznicu i możliwości zaśnięcia.
Gdy asfalt się skończył, usiadłam na skraju drogi i przeszła mi myśl: mam śpiwór, mam koc ratunkowy – może bym tak się zdrzemnęła się w lesie na chwilkę. Ale to tylko mówi jak bardzo byłam zmęczona. Nieprzespana noc na korytarzu w pociągu, potem te przygody i dodatkowe kilometry.
Zanim zdążyłam zrealizować swój pomysł. Nadjechał wielki suw.
Autko musiało się zatrzymać gdyż:
a) miałam obóz rozbity na środku drogi,
b) skończył się asfalt i zaczynała górska droga…
Kierowca uchylił okno, zapytałam czy może mnie podrzucić. Usłyszałam ze w aucie jest ciasno (był tylko kierowca i jakaś pani z tyłu auta z pudełkiem w którym trzymała kociaki), ale ostatecznie mnie zabrał. W trakcie podróży, starałam się zagaić rozmowę, w końcu wsiadam do obecnego auta po środku lasu, w ciemna noc.
Mężczyzna przyznał się ze jedzie do Domu Rekolekcyjnego, i okazało się że tam mieszka. Ucieszyłam się, i podsumowując powiedział to znaczy ze jadę do Pana w gości. Ale rozmowa się kleiła się.
Gdy dojechaliśmy do domu rekolekcyjnego kierowca kazał mi podejść do jednego z budynków i poczekać aż przyjdzie z kluczem do mnie. Po kilku minutach pojawił się. Otworzył drzwi, potem drzwi do mojego pokoju, pokazał gdzie jest łazienka. Gdy zapytałam się czy mogę się rozliczyć za pokój. Mężczyzna powiedział OK, wziął gotówkę i zanim znikał dodał „jestem księdzem”.
..A ja w końcu mogłam spełnić kolejne marzenie tego dnia: wziąć gorący prysznic i iść spać na mięciutkim łóżeczku… fajnie ze marzenia można spełniać.
Przydane informacje:
Główny Szlak Beskidu Wyspowego:
- http://www.msw-pttk.org.pl/odznaki/reg_odznak/reg_ogszbw.html
- https://mapa-turystyczna.pl/track/4ffcd243
Noclegi w Kasinie Wielkiej:
- Ośrodek Rekolekcyjno-Rekolekcyjny na Śnieżnicy w Kasinie Wielkiej (uwaga: daleko od czerwonego szlaku i tylko z tego powodu nie polecam)
- Pokoje pod Śnieżnicą Kasina Wielka
- Pokoje pod Różą
- agrorelax.pl
Schronisko na Luboniu Wielkim:
- https://lubon.pttk.pl/
- Zaryte 165, 34-700 Rabka-Zdrój
Sklepy:
- Rabka Zdrój
- Mszana Dolna
Zobacz moje przejście Małego Szlaku Beskidzkiego (MSB):
- Dzień 1 – sobota – Rabka Zdrój – Kasina Wielka (24.4 km, 8:21 h, 36 GOT)
- Dzień 2 – niedziela – Kasina Wielka – Myślenice (25.9 km; 8:13 h, 30 GOT)
- Dzień 3 – poniedziałek – Myślenice –Zakrzów (26,8 km, 08:08 h,31 GOT)
- Dzień 4 – wtorek – Zakrzów – Studencka Pod Potrójną (33 km, 10:30 h, 44 GOT)
- Dzień 5 – środa – Pod Potrójną – Hrobacza Łąka (23.9 km, 7:57 h, 32 GOT)
- Dzień 6 – czwartek – Hrobacza Łąka – Straconka (7.3 km, 2:07 h, 9 GOT)