RADOŚĆ PODRÓŻOWANIA

Wioletta w podróży
GóryGóry ŚwiętokrzyskiePodróżeŚwiętokrzyskie

Góry Świętokrzyskie: Jeleniowska (533); Szczytniak (554); Wesołówka (468); Truskolaska (448)

Moja trasa: Paprocice – Jeleniowska (533); Szczytniak (554); Wesołówka (468) -Truskolaska (448) – Wesołówka (468);Szczytniak (554);Jeleniowska (533) – Paprocice
GOT: 36
Trasa: Głównego Szlaku Świętokrzyskiego.
Korona Świętokrzyska: /Korona Gór Świętokrzyskich: Jeleniowska (533); Szczytniak (554);
Dystans: 28.7 km
Planowany czas przejścia: 8:40
Link do trasy: https://mapa-turystyczna.pl/route/3yh1w

Piękna trasa i tyle Ci powiem.

Pierwotnie zamierzałam na tą trasę wkroczyć w Nowym Skoszynie, ale pomyślałam że fajne będzie się przejść chociaż fragmentem Głównego Szlaku Świętokrzyskiego. No i to że na przeciwko wejścia na szlak w Paprocicach znajdował się kościół – przekonało mnie do wprowadzenia zmiany w planach. Po co kościół? ha! zwykle przy świątyniach i cmentarzach są parkingi;-) i to bezpłatne. Wiec, jest to rozwiązanie mojego problemu „gdzie zaparkować”. A że wędrowałam w sobotę, liczyłam na to, że nie utrudnię wierzącym w korzystaniu ze świątyni za bardzo.

Sama trasa nie jest wymagająca – ale jest obecnie trochę utrudnień na trasie, ze względu na poprzewracane drzewa.

Czas zacząć wędrówkę

Trasa zaczyna się pięknie, bo po przekroczeniu ulicy, wkracza się na polną drogę, a po chwili wkracza się wąwóz. Wygląda to malowniczo. Właściwie to są takie dwa wąwoziki. A potem zaczyna się wędrówka do góry.

Pierwszym szczytem jest Góra Jeleniowska (533). Zauważyłam, że czasami występuje bez prefixu „Góra”. Szczyt nie jest oznaczony, więc, nawet nie zauważyłam kiedy go przeszłam. Więc, w drodze powrotnej – poluję na niebieską kropkę na mapie.

Gdzieś w połowie drogi na ten szczyt minął mnie wbiegający na nią trailowiec, a zanim ja dowędrowałam do niego, on już zbiegał.

Po osiągnięciu wysokości Jeleniowskiej zaczyna się piękny szlak. Piękny bo ozdobiony dużą ilością śniegu. Od czasu do czasu wiatr powiewa, i z konarów spada delikatnie lub mniej delikatnie śnieg. Czasami jest to przyjemny puszek, a czasami porządna czapa śniegu i wtedy lepiej nią nie dostać, trochę bywa ona ciężka.
Część drzew ugina gałęzie pod ciężarem leżącego na nich śniegu, wiele drzew mocno się pochyla.

Im bliżej Szczytniaka – tym więcej przewróconych drzew. Dla mnie to atrakcja by szukać obejść, gdy nie da się przejść nad czy pod przeszkodą, W niektórych miejscach korzystam ze śladów osób, które szły przede mną, o ile tych śladów śnieg już nie zasypał. Czasami trzeba wejść głębiej w las, by większe, przewrócone drzewo obejść. Od rana to atrakcja.. wieczorem.. będzie inaczej. Bo przy świetle czołówki już trudniej jest odszukać dogodne przejście. Ale to nic. Ahoj, przygodo!

Na szczycie Szczytniaka – niespodzianka. Spotykam 3 panów w słusznym wieku częstujących wiśnióweczką lub czystą – każdemu wg. potrzeb. Z ich zaproszenia do degustacji nie skorzystałam. Wesołych mają nauczycieli w tutejszych szkołach 😉 Chodzą po górach dobrze zaopatrzeni i chętni do dzielenia się 😉 Jakaś para która też weszła na szczyt, szybko przemyka…

Na Szczytniaku – oznakowanie. Bardzo mnie to ucieszyło. Nowe z serii, które jest na Łysicy i Łysej Górze oraz stare – jedno wydrukowane na kartce A4 w foliowej koszulce, i jeszcze jedno, Komuś bardzo zależy na dobrym oznakowaniu tego szczytu. Tu też dowiaduje się ze istnieje Korona Gór Świętokrzyskich PTTK. Można skorzystać z kodu QR. Czyżby pierwszy sygnał, że w klubach odejdzie się od stale ginących i psujących się pieczątek?

Trasa łączy się od przełęczy – z drogą leśną. Jest ślisko. Bardzo.

Ale po kilku minutach znów wchodzę do lasu, ale… tu zaczyna się gra komputerowa. Szlak jest rozjechany przez jakieś maszyny pracujące w lesie. Wiec, koleiny zapełniły się wodą i pokryły lodem. Gdy idę w dzień – jest ok, łatwo zauważyć gdzie postawić stopkę. Gdy wracałam tą drogą o zmierzchu, było mniej zabawnie.

W pewnym momencie już widziałam drogę, wiec chciałam skrócić drogę i jeden krok.. i plus… noga do kolana w wodzie. na szczęście padłam plackiem na resztę lodowej kołderki, zamiast próbować zrobić kolejny krok. Po chwili przeturlałam się na górkę obok, a lód pękł ale mnie na nim już nie było…. na szczęście buty i dobrze miałam zawiązane, wiec do środka się nie nalała woda, a spodnie wodoodporne.. wiec, przygoda się dobrze skończyła. Ale to nauczka, patrz pod nogi i uważaj na zdradliwe koleiny wypełnione wodą i pokryte śniegiem. Ale to w drodze powrotnej;-) Ta część szlaku musi być koszmarem wiosną i jesienią. Błotko…

Przez pierwsze kilometry po koleinach szlak był „nudny” po tych wszystkich przeszkodach jakie miałam pod Szczytniakiem i koleinach – ten był zwykłym leśnym szlakiem. Ot, trasa na niedzielny poobiedni spacerek. W tej części trasy nie było już czap śnieżnych na konarach. Prawie wszystko już zostało zdmuchnięte na dół.

Po drodze mijam kolejny szczyt bez oznaczenia – Wesołówka. W jej okolicach musiałam podjąć decyzję. Bo po drodze pojawiły się informacje ze jest jakaś kapliczka i jest jakiś Świętowit. Najbardziej mnie kusił Świętowit – ale…. bardzo chciałam dojść do ostatniego szczytu na tej trasie. A niestety zegarek cykał bezlitośnie.

Pogoda też nie poprawiała się… bo z każdą minutą stawało się trochę szarzej chociaż „wczesna” godzina to była… szła zmiana pogody…. i zresztą tak się stało, najpierw pojawił się wiatr, potem pojawił się śnieg, a na końcu deszcz… Na początku uznałam, że realizuje cel, a potem jak czasu starczy to pójdę za strzałką do Świetowita. Niestety czasu nie starczyło, a szlak do niego nie był przetarty.. za to nadszedł zmrok.

Na Truskolasce – wielka niespodzianka. I jakże miła. Jest tabliczka i nie byle jaka. Tabliczka też z dużą precyzją informuję o wysokości. To pierwszy raz gdy widzę cyfrę po przecinku na tabliczce na szczycie.

I to było by tyle:) czas wracać, tą samą trasą co przyszłam. Nie lubię wracać po swoich śladach, ale tu nie widziałam opcji by zrobić pętelkę. A inna sprawa, że pogoda i szybko zapadający zmierzch spowodował, że czułam się jak bym szła innym szlakiem. W świetle czołówki wszystko wygląda inaczej, tym bardziej gdy pada śnieg, lub śnieg z deszczem.

Ta trasa bardzo mi się spodobała. Aż zazdroszczę tym, którzy będą ją pokonywać w ramach Głównego Szlaku Świętokrzyskiego.

Zazwyczaj nie piszę o jedzeniu:) ale zrobię wyjątek… bo tego dnia zjadłam coś dobrego, z nazwą przeczącą temu:) Jadłeś męcybułę?

ponoć danie powstało by ułatwić życie pewnemu mężczyźnie, który z braku uzębienia męczył każdą bułę.. i dla niego wymyślono to dobre i mięciutkie danie:)

Podoba Ci się ten wpis? wędrowałeś tym szlakiem? powiedz mi o tym, proszę: https://www.facebook.com/wiolettawpodrozypl/