RADOŚĆ PODRÓŻOWANIA

Wioletta w podróży
Beskid ŻywieckiGóry

Beskid Żywiecki: Rycerzowa Wielka (1226) – Podoszust (956)

Ależ był to piękny dzień! Kiedy w Schronisku PTTK na Przełęczy Przegibek dzieliśmy się rano swoimi planami, usłyszałam, że trasa jest mało widokowa, że trudna, że jeśli chodzi o Rezerwat Oszast to muszę nastawić się, że będę wchodziła na czterech. I nic z tego się nie sprawdziło. Jakże bym chciała by każdy dzień był taki..

Moja trasa: Schronisko PTTK na Przełęczy Przegibek – Bacówka PTTK Na Rycerzowej – Podoszust – Jaworzyna – Przełęcz Glinka – Bacówka PTTK Krawców Wierch
GOT: 40
Tą trasę zrealizowałam zgodnie z zamierzeniem. Zresztą trudno było by inaczej. W końcu wędrowałam od schroniska, do schroniska…przecież nie będę spać na szlaku. Wiatek, po drodze nie było…

Poranek zaczęłam w Schronisku PTTK Na Przegibku. Do dyspozycji nocujących jest czajnik i gorąca woda pod prysznicem i w łazience. Dodatkowo były ciepło ciepło. A więc luksus:-) Wiec, śniadanie można samemu przygotować, zanim okienko barowe zostanie otworzone. Pieczątki dla kolekcjonerów są na okienku na zewnątrz.

Rano poznałam swoich współspaczy. Potem jedna dziewczyna, która przeszła moją trasę, ale w odwrotnym kierunku, odradzała mi trasę. Ze zaśnieżona, że bez widoków, i lepiej będzie jak zmienię plany. Poza tym, trasa źle oznaczona, a na szlaku lezy śnieg po kolana. Ale.. ale ja chcę przejść szlak graniczny, bo to mnie kręci;-) a moja trasa to ładny kawałek szlaku granicznego. Przecież nie wiadomo, kiedy znowu przybędę w te rejony. Wiec, uznałam, że najwyżej zmienię plany. Ale nie zmieniłam.

Przed schroniskiem – drobiazgi, nawet w starych butach trekkingowych rosną kwiatki, gdzieniegdzie motylki, i witający mnie wczoraj krasnal.. Dzisiaj już mówiący „do zobaczenia”. Urocze i miłe. No i widok przed schroniskiem. Mniam! Przed schroniskiem Przegibek pusto… gdy byłam tu rok temu, był tłok. Ale fakt, że było to o innej porze dnia.

A później już było piękniej i piękniej. Po drodze zauważyłam leżący na ziemi, słupek ze strzałkami dokąd podążać, No cóż, na ziemi wczoraj w nocy go nie szukałam.

Na szlaku widać walkę zimy z wiosną, pięknie zielenią się listki młodych roślinek. Gdzie nie gdzie, leżał jeszcze śnieg.

Droga do Bacówki PTTK Na Rycerzowej nie zajmuje dużo czasu, ale.. widoki są takie, że chce się zatrzymać i kontemplować, oraz robić zdjęcia… Ale to przecież początek trasy, cały dzień przede mną. Schronisko takie klasyczne, malutkie, obsługa uprzejma. Zero wędrowców w środku. Szybka kawa, i komu w drogę…

Po drodze, piękne widoki i puchate chmury. Porostu bajka.

I w końcu pojawił się słynny uciążliwy śnieg. Ale w tym dniu, jeszcze był dla mnie atrakcją i urozmaiceniem trasy. Nie było go aż tyle, by wrócić się do Bacówki Na Rycerzowej i żeby zmienić plany. Ot atrakcja:) w maju mogę się cieszyć śniegiem (haha… następnego dnia będę uważać inaczej, ale to inna historia, bo skoro teraz jest bajka to i wilk musi być).

Po drodze do Rezerwatu Oszast – piękna trasa. Fajnie się się taką trasę pokonuje. Chociaż po drodze spotykam martwą mysz. Jak nic. Zawał serca. Mam nadzieję, ze nie ma mój widok, tylko góry ją pokonały.
Po drodze mijam Sedlo Prislop (942) , a na niej obfitość krzyży i innych symboli wiary. Na znajdującym się obrazie pod krzyżem, znajduje się jeleń z krzyżem między rogami. Legenda mówi o tym, że myśliwy ścigał jelenia, gdy już był blisko celu, jeleń się odwrócił, i wtedy myśliwy zobaczył krzyż. Jelen nakazał wybudowanie kościoła w miejscu spotkania. Ta legenda odnosi się do kościołów na Mazowszu, klasztoru w Górach Świętokrzyskich, do Jeleniej Góry, etc etc.. w Bieszczadach też się z nim spotkałam. Ciekawe, że jelenie nie zostały ogłoszone świętymi zwierzętami i można na nie polować.

Słońce tak pięknie grzeje, są ławeczki, wiec idealne miejsce na siestę;-)

Potem jeszcze trochę widoków, i na szlaku resztki kogoś obiadu. Nie jest to dobra wróżba. Ale nie będę przesądna, w końcu nie dawno byłam w takim świętym miejscu. Ale oprócz szczątków, w kałuży tworzy się nowe życie. Tyle małych oczek na mnie patrzy. Jak tu nie czuć się obserwowaną.

I w końcu zaczyna się trasa prowadząca na szczyt Rezerwatu Oszast. Tylko jak tu iść, gdy taka obfitość kwiatów?

Samo podejście na szczyt, wymaga trochę zaparcia. Jest piękne i strome. Cieszę się, że nie ma śniegu, lodu, ani nie pada deszcz. Było by bardzo trudno wejść.

W ciągu około kilometra trzeba pokonać różnicę ok. 200 metrów wzniesienia. Startuje się z wysokości 956 m n.p.m. i kończy na 1156 m n.p.m. ok. 200 metrów to niby nie jest jakoś ekstremalnie dużo, ale odczuwa się to. Ale po wejściu na szczyt, poczułam satysfakcje. Ciekawe to, że większe podejście miałam na Kotarnicę, z Sopotni Wielkiej, ale tam nie odczułam takiej stromizny, ani takiej satysfakcji z wejścia.

Na szczycie kolejny krzyż, oraz stół kamienny – niczym ofiarny. Jest też ławeczka. Zastanawiam się, czy odprawiane są tu msze. I ile muszą nagrzeszyć Ci, którzy za pokutę muszą tu wejść.

Zejście z Oszasta jest dużo łatwiejsze, i gdy tylko się zbieram ze szczytu, zaczyna padać deszcz. Im jestem niżej, tym większe krople deszczu. Cieszę się, że teraz pada, a nie gdy wchodziłam. Może, te moje grzechy zostały odpuszczone i teraz jest deszcz oczyszczający?;-)



Na dole, czeka na mnie niespodzianka. Niezdecydowane źródło rzeki – źródło dzielona woda, czyli Prameň Delená voda. Z tego źródła woda wypływa na dwie strony zbocza, część trafia do rzeki Soły, a potem Wisłą do Bałtyku, a druga część do Wagu i Dunaju po stronie słowackiej, i wpada do Morza Czarnego. Trudno znaleźć szybko samo źródło, bo jest błotko pokryte starymi liśćmi. Woda nie płynie przygotowanym korytkiem, tylko rozlewa się wokół. Chętnie bym tu pobyła dłużej, ale się nie da. Coraz bardziej pada. A droga przede mną daleka.

Aha.. na miejscu jest stosowna tablica opisująca źródło. Po słowacku. A malutkimi literkami jest skrócona wersja po polsku.

Szlak, zgodnie z tym, co mówiła dziewczyna ze schroniskiem, powinien byc lepiej oznaczony. Przez cały dzień mi to nie przeszkadzało Bo szłam od słupka do słupka granicznego. Bielą się one i wytyczają szlak. Więc, nie przeszkadzało mi sporadyczne oznaczenie trasy. Ale aż tu nagle zobaczyłam szlak oznaczony na zielono. Ale jak to zielony? u mnie powinien być niebieski. Taka niespodzianka. Niby wszystko się zgadza, kierunek, trasa.. ale nie ten kolor. Ale za to słupek piękny;-) może moje mapy się mylą, a może komuś farbka niebieska się skończyła. Nie wnikam, bo i tak nie mam innej opcji by iść.

Po jakimś czasie na szlaku znajduje skarb. Poroże sztuk 1. Mocno sczochrane (od tej niewidocznej strony), uszkodzone nieco… ale oglądam, robie zdjęcie i odkładam i idę dalej. No i przeszłam 50 metrów, mędrkując, ze plecak i tak jest ciężki (w domu ważył nieco powyżej 8kg, ale trochę rzeczy zjadłam i wypiłam, wiec nieco lżejszy już tego dnia był – jak wyglądał widać na zdjęciu zrobionym na Sedlo Prislop), ale czy drugi raz znajdę takie cudo? No ale takie poroże to przecież pewnie z 1,5 kg a może nawet 2 kg waży.. i tak sobie mędrkowałam i wróciłam po nie. Bo drugi raz nie znajdę. Przyczepiłam i powędrowałam dalej, dźwigając nadmiarowe kilogramy.

Trasa piękna, lesista, chwilami szłam wąską ścieżka pomiędzy iglakami, a czasami mając troszkę widoków. Dzień chylił się ku końcowi.

Gdy tak sobie wędrowałam, podziwiając widoki, sięgnęłam po wyciszony telefon i ku mojemu zaskoczeniu zauważyłam nieodebrane połączenie. Oddzwaniam, I okazało się, że dzwonił do mnie Marek- pracownik/dzierżawca (?) schroniska, w którym miałam nocować. Chciał się upewnić czy na pewno przyjdę, bo mijają kolejne godziny, a mnie nie ma. No tak, nie ma mnie, bo moim celem nie jest przecież siedzenie w schronisku. Marek, chciał już zamknąć okienko barowe i udać się na zasłużony odpoczynek. Uzgodniliśmy, że drzwi będą otwarte, że czeka na mnie pokój i że jest gorący prysznic, bo cały dzień palił. Mi do szczęścia nic więcej nie potrzeba, Łóżko, gorący prysznic. Jedzenie ze sobą mam, grzałkę też, kubek i herbatki też też. Self-service. Jeszcze chwilkę pożartowaliśmy, że wszystko jest do mojej dyspozycji o ile po drodze nie zje mnie niedźwiedź. A niby czemu miałby mnie zjeść? Z pewnością nie jestem smaczna.

I tak doszłam do granicy Państwa. Od granicy, do schroniska droga wiodła błotnista, paskudna, tym bardziej, że ściemniało. Z radością powitałam kawałek szlaku, który pokrywał się z asfaltową drogą – to wiekopomna chwila, bo zwykle bardzo unikam asfaltu. Tym razem to wybawienie przed taplaniem się w klejącym błocie. Ale po chwili, pojawiła się strzałka kierująca mnie w las, do schroniska.

Pięknie się szło, gdy do schroniska zostało około kilometra, przez chwilkę walczyłam ze sobą, żeby nie zatrzymywać się by wyjąć czołówkę, bo owszem ściemnia się, ale przecież został tylko kilometr, może półtora.. I nagle cały las, pokryła mgła, widoczność może z 5 metrów. Dobrze, że nad lenistwem, czy jak kto woli zaniechaniem zwyciężył rozsądek. Jednak czołóweczka (400 lumenów), bardzo ułatwiła mi szybką wędrówkę, i uławiała znalezienie strzałek z informacja o skręcie do schroniska. Gdy wyszłam z lasu, na polanę na której znajduje się schronisko, było już całkiem ciemno. W oddali było widać niewielki jasny punkcik – do którego podążyłam.

Ostatnie 45minut jakoś wyszło mi strasznie długie, miałam wrażenie że idę godzinami. Niby sporo atrakcji, a jednak jakoś długo. Podczas tego wyjazdu uknułam termin „syndrom ostatnich 2 km”, bo gdy do celu zostawało mi już tylko kawałeczek, nagle się ten kawałek wyyyyyydddddłuuuuużał.. i miałam, prawie za każdym razem wrażenie, że zupełnie się nie poruszam..

Przed wejściem do schroniska powitał mnie jakiś rosły mężczyzna „ahoj”… zgasiłam czołówkę by nie czuł się jak na przesłuchaniu. Trochę mnie to zaskoczyło, bo przecież Marek ze schroniska mówił, że będę jedynym gościem. W środku gwarno, przy stoliku siedzi stadko rosłych panów, witających mnie radosnym „ahoj”. No to Ahoj… ale to nie koniec niespodzianek, Mareczek ze schroniska też jest, i też mnie wita, uroczo myli imiona, bo co za różnica, czy Wioletta, czy Kasieńka, czy Marlena.. tyle tych kobiet;-) Po chwili wszyscy się zaznajamiamy. Panowie – to Słowacy, przyszli niespodziewanie na nocleg, w momencie, gdy Marek miał zamykać swój interes. Ale skoro przyszli, otworzyli flaszeczkę z dziwnym trunkiem, to już został, ucząc się ich języka.

I zaczęło się oglądanie mojego poroża, i częstowanie. Skoro nie chcę kiełbaski, to może serek? prosto z lidla:p Przy okazji dowiedziałam, się, ze gdyby straż słowacka by mnie zatrzymała, z porożem po słowackiej stronie – ma prawo mi zabrać mój skarb, i mogę dostać kare. Ale skoro znalazłam po stronie polskiej – to mogę je sobie zabrać.. nie wiem, na ile te informacje są zgodne z prawem. Ale cieszę się, że żaden strażnik nie wyskoczył na trasie przez cały dzień. I trochę się martwię, bo przecież jutro też będę szła szlakiem granicznym. Ale jak to kiedyś mówił mi mój jeden z byłych szefów „Wiola nie rozwiązuj problemów, których jeszcze nie ma”, wolałam skorzystać z dobrodziejstw schroniska.

Mareczek poinformował, że rano go nie będzie, bo jedzie po prowiant, ale „czym chata bogata”.;)

Ze względu na ultra zatłoczenie w schronisku, mogłam sobie wybrać pokoik do spania. Wybrałam, na pięterku. Poniżej spali Słowacy, równo pochrapując niczym armia przerośniętych, szczęśliwych krasnali.

Dobranoc.

itcl(p)

Przydatne informacje: