RADOŚĆ PODRÓŻOWANIA

Wioletta w podróży
Beskid ŻywieckiGóry

Beskid Żywiecki – Romanka (1366) – Hala Rysianka – Hala Boracza

Schronisko PTTK Chata Baców (Korbielów) – Przełęcz Przysłopy – Sopotnia Wielka – Kotarnica – Romanka – Przełęcz Pawlusia – Schronisko PTTK Na Rysiance – Schronisko PTTK Hala Lipowska – Pod Lipowskim Wierchem – Hala Redykalna – Polana Cukiernica – Hala Boracza – Schronisko PTTK Na Hali Boraczej – Milówka

Dzień się fajnie zaczął. Nie padało. Nawet nie mżyło, wiec sukces.

Po wyjściu już z Korbielowa, po 30 minutach wędrówki szlakiem, powitała mnie najpierw jedna salamandra, a po kolejnych kilku minutach kolejna. Ta druga była niezwykła, bo pozowała i nawet nie drgnęła jej powieka. W pewnym momencie zaczęłam podejrzewać, że to nie prawdziwa salamandra tylko jakaś zabawka dziecięca zgubiona na szlaku. Ale ona zachowała się jak by czytała w moich myślach bo ruszyła się i ruszyła przed siebie… I tyle z mojej nowej znajomości.

Potem na szlaku, kilka minut przed Sopotnia Wielka, na szlaku spotkałam wesołą rodzinkę. Dwóch dorosłych chłopaków, ubranych tak samo, radosne czapki i T-shirty, rodzice im towarzyszący w adidasach i spodniach niesięgających kostek, chcą przejść moja wczorajszą trasę. Powodzenia. Chwilkę mile rozmawialiśmy. Poroże dźwigane przeze mnie wzbudziło entuzjazm…

W Sopotni Wielkiej poszłam pooglądać wodospad. Obok informacji na temat wodospadu znajduje się strzałka z info dot. Stacji Kosmicznej YSS.

Wodospad w Sopotni Wielkiej – na potoku Sopotnia jest to największy wodospad w Beskidach, znajduje się na wysokości wysokości 620 m n.p.m. Jego wysokość jest określana na 10 metrów. Jest przykładem wodospadu kataklinalnego, w którym warstwy skał opadają stromo, czyli w tym samym kierunku, co bieg wody. Obok wodospadu znajdują się co najmniej 2 ławeczki i śliskie kamienie. Obok wodospadu i Sopotni znajdują się domy, trochę zazdroszczę, fajne sąsiedztwo.

Od Sopotni Wielkiej już pojawia się ruch na szlaku. Po chwili pojawia się dziewczyna, ubrana do traila. Jestem pełna podziwu. Po chwili mnie moja lekko wbiegając na szlak prowadzący na Kotarnicę.

Szlak fajny. Mało ucywilizowany. Nie ma żadnych udogodnień. To lubię. Ale niestety pogoda się psuje, zaczyna mżyć. Widoczność spada. Zastanawiam się, nad tym, jak sobie dziewczę od traila radzi, skoro zrobiło się zimno, mokro, a ona w T-shircie i spodenkach, a w kamizelce do biegania, raczej stroju nie miała. Pomiędzy Kotarnicą a Romanką, spotykam ją ponownie. Odpuściła. Na szlaku śnieg w którym zapadała się po kolana (ha! skąd to znam?!?). Poddała się, nie jest przygotowana do tego.

Kotarnicę zdobywam w mleku, nawet nie wiem kiedy. Potem w deszczu już idę na Romankę, w zapadającym się śniegu. Masakra… Pocieszam się, ze przecież od Romanki już schodzę do Węgierskiej Gorki, a potem już cywilizacja, koniec walki z zapadającym się śniegiem.
Na samym szczycie Romanki – śnieg, i deszcz. Mało fajnie. Nawet nie ma jak zrobić zdjęcia. Z zejścia do Węgierskiej Górki rezygnuje. Szlak nie jest przetarty i jakoś nie widzę, oznaczeń. Zwyczajnie nie chce mi się iść tą trasą, poza tym jest informacja o Schronisku na Hali Rysiance, a ja mam ochotę na kolejną pomidorówkę (hymm.. w sumie to prawie w każdym schronisku jadłam pomidorówkę). Więc, uznaje że dojdę do Schroniska, i potem pomyślę…

Im bliżej Schroniska na Hali Rysiance – tym mniej pada i tym mniej śnieżna jest trasa. Kolana się cieszą. Szlak jest taki jak lubię. Fajnie się idzie. Na szlaku zero ludzi. Właściwie to ludzi widziałam tylko na fragmencie szlaku od Sopotni Wielkiej do Kotarnicy. Pogoda taka sobie, wiec nie zachęca do wędrówek.

Schronisko na Hali Rysiance, fajne, takie w starym stylu. W samym schronisku tłok, odzwyczaiłam się od ludzi;-) kolejka do baru, kolejka do stempelków. Mam wrażenie, ze do schroniska trafiła jakaś grupa z jakieś firmowej imprezy integracyjnej. Zajmują ławeczki przy stolikach by suszyć swoje ubrania, zupełnie nie przejmują się, że inni by chcieli coś zjeść i nie mają stolików. No przecież muszą gdzieś osuszyć swoje rzeczy… eh!

Ale udało mi się znaleźć stolik, gdy zauważyłam jakiś ludzi szukając miejsca i zaprosiłam ich do swojego, są zaskoczeni, ale jak to… hym.. to przecież schronisko, a nie restauracja z białymi obrusami.

Chwilę popatrzyłam na mapę, i w związku z tym, że pogoda się rozpogadzała zamiast do Żabnicy postanawiam zrealizować trasę, którą miałam zaplanowaną na kolejny dzień. I to był bardzo dobry pomysł.

Trasa do Schroniska PTTK na Hali Lipowskiej zajmuje tylko kilka minut.

Ale to schronisko już nie jest z zewnątrz zbyt przyjemne, ale w środku jest miło. Na drzwiach wisi kartka by karmić tutejszego psa, jest najedzony tylko ma taki wyraz psiej twarzy. Nie mam okazji się o tym przekonać. Psiak się nie pojawia. Samo schronisko, miłe w środku i puste. Ajć! żałuję ze już swoja pomidorówkę zjadłam. Ogromy spokój i cisza. Po wyjściu ze schroniska, czeka na mnie piękna pogoda. Cieszę się, że na Romance nie wybrałam się do Węgierskiej Górki. Ominęłyby mnie takie fantastyczne widoki. Dobrze, czasami zmienić plany.

Na Hali Bocmańskiej zaczyna się fantastyczny teatr chmur. Przewalają się po niebie. Ale najważniejsze, że nie pada. Widoki są fantastyczne.

Piękne widoki mi towarzyszą do Schroniska PTTK Na Hali Boraczej. Po drodze jeszcze spotykam wędrowców, którzy na halach się rozłożyli i podziwiają leniwie widoki. Jest co….

Przed Schroniskiem PTTK Na Hali Boraczej tłok. Nie aż taki jak w Schronisku na Hali Rusiance. Pod schroniskiem zaczepia mnie jakiś chłopak i zaczyna podziwiać moje poroże, pyta o dokładne miejsce, gdzie je znalazłam. Może chce znaleźć drugie?;-)

Samo schronisko, wielkie gmaszysko. Może nie aż tak jak np. Schronisko Odrodzenie w Karkonoszach, ale nie jest tak przytulne jak np. Schronisku na Przegibku. Nie mam pomysłu jak zrobić jego zdjęcia by nie wyglądał jak szopa z oknami. Z każdej strony wygląda mało zachęcająco. W środku jest już przyjemnie. I obsługa bardzo miła.

Ze Schroniska mam dwie drogi do wyboru albo zejście do Milówki albo zejście do Żabnicy. Obsługa schroniska twierdziła, że lepiej będzie jak zejdę do Milówki, gdzie jest PKP i z pewnością złapię jakiś pociąg do Żywca. Tak też robię. Ale gdy teraz o tym myślę, nie jestem przekonana o tym, że to był najlepszy pomył… chociaż dzięki temu poznałam przesympatyczną rodzinkę, którzy zaprosili mnie na lody…

Droga ze schroniska do Milówki, mało wymagająca. W pewnym momencie towarzyszy mi potok – czyli to co bardzo lubię. Co chwilkę przepiękne kaskady. Chciałby się stać i podziwiać.

Na samym końcu – czyli chwilkę po wejściu do Milówki – sklep „ostatni na szlaku”. Taki szyld ma też sklep w Wołostym. Sklep zamknięty. Droga asfaltowa się długo wije.. i w pewnym momencie podjechał do mnie samochód i przesympatyczny kierowca powiedział, ze nie powinnam paradować tak z porożem, bo straż w Milówce mi je zabierze. Ooooo! to by mnie bolało.. Co innego jak by mi je odebrano, na początku, gdy je znalazłam. Ale po tym, jak dźwigałam go przez tyle kilometrów? Nie ma mowy.

Przesympatyczna rodzina zabiera mnie kawałek autem, a potem zaprasza na lody. Lody były dobre, rozmowa miła…. tylko, że podczas niej odjechał mój pociąg i na następny musiałam czekać 2 godziny. Mój błąd. Powinnam sprawdzić rozkład jazdy. Ale z drugiej strony, czy nie podróżuje się po to by żyć chwilką, i poznawać sympatyczne osoby?;-) Wymieniliśmy się numerami telefonów, wiec może jeszcze kiedyś się spotkamy. Serdecznie ich pozdrawiam!

Przystanek PKP w Milówce nie jest to najmilsze miejsce gdzie się czeka na transport. Budynek dworca jest, ale zamknięty.

Czas oczekiwania wykorzystałam na pogaduchy przez telefon (zasięg!) i na zaplanowanie trasy na następny dzień.

Tak czy inaczej, to był fajny dzień:-) spotkać dwie śliczne salamandry na początku dnia, podziwiać widoki, a na końcu spotkać miłe osoby. Czego chcieć więcej?;) haha.. czekajacego na mnie pociągu?;-)