RADOŚĆ PODRÓŻOWANIA

Wioletta w podróży
Beskid NiskiGłówny Szlak BeskidzkiGóry

GSB – Główny Szlak Beskidzki – Dzień 11 z 18 – Regetów – Bartne

Trasa: Rytro – Bratne

Najwyższy punkt: Rotunda, 771 m n.p.m.
Ilość km: 21,5 km
Czas przejścia: 6:40 h
Ilość GOT: 29
Link do mapy: https://mapa-turystyczna.pl/route/3dx6b
Szczyty na trasie: Rotunda (771)

Ciężko mi opuścić Regetów – Polana Huculska, chociaż hucułów nie ma to raj na trasie. Raj noclegowy, wyspana jak nigdy na GSB, w pachnącej pościeli. Błogość…Polecam to miejsce. Jeśli kiedyś wrócę w te rejony – to wrócę tu…

Po wejściu na szlak mijam Pole Namiotowe – bazę, w której pierwotnie miałam spać. Ale.. potrzeba luksusu zaciągnęła mnie do Polany Huculskiej. Chyba skromne warunki to nie dla mnie na tej trasie, Potrzebuje popławić się w luksusie. Ale z ciekawością zerkam na bazę.

Dzisiaj mam krótką trasę tylko 21,5 km. O podejściu pod szczyt o nazwie Rotunda – czytałam w książeczce – przewodniku po GSB. Pani Paulina u której spałam – też mnie leciutko przestrzegała przed nim, żebym go nie lekceważyła.

Trasę z Regetowa do szczytu Rotundy (771) – czyli, 2,7 km pokonuje w niecałą godzinę. Do pokonania jest różnica w wysokości: 245 m.

Fajne wejście od rana, krew od razu lepiej krąży. Sama trasa – trochę leśna, trochę kamienista. Na szczycie oznaczenie – zastanawiam się skąd ta mnogość oznaczeń. Zdarza się że szczyt ma i 3 plakietki.. a są takie bez, i to wcale nie najniższe. Czy ktoś zarządza oznaczeniami szczytów, czy też każda organizacja robi po swojemu i nie ma tu żadnego porozumienia?

Rotunda

Na szczycie Rotundy (771) czeka zapowiadana niespodzianka – cmentarz numer 51 o fascynującej architekturze. Na szczycie znajduje się tablica informacyjna.

Architektem tego ciekawego cmentarza jest słowacki architekt Dušan Jurkovič. Na cmentarzu zostało pochowanych 42 żołnierzy austro-węgierskich oraz 12 rosyjskich poległych w lutym i marcu 1915 roku.

Cmentarz ma kształt kręgu, otoczonego kamiennym murkiem. W środku znajduję się pięć wież-krzyży o interesującym kształcie – nawiązującym do stylistyki łemkowskiej. Najwyższa – środkowa – ma 16 metrów wysokości, pozostałe 12 metrów. Pod murkiem zostały zamieszczone krzyże.

Przy centralnej wieży-krzyżu, znajduje się tablica z napisem:

Nie płaczmy że leżymy tak z daleka od ludzi
A burze już nam nie raz we znaki się dały
Wszak słońce co dzień rano tu nas wcześnie budzi
i wcześnie okrywa purpurą swej chwały
.

Przy cmentarzu znajdują się ławeczki. Po krótkiej przerwie na zwiedzanie cmentarza ruszam dalej.

Z Rotundy do Zdyni – wędrówka wiedzie z górki przez prawie 4 km co zajmuje około 1 godziny. Droga jest łatwa i przyjemna.

Po drodze, schodząc z Rotundy mijam przesympatyczna parę, chwilkę gadamy, oni nie robią GSB, tak sobie wędrują. Polecają by zatrzymać się na kawę u „Kasi”, więc, tak też planuję. Dobra kawa nie jest zła..;-)

Po zejściu do Zdyni wita mnie aferka domowa. Wyobraźcie sobie:
– pod dom podjeżdza autko
– z domu wychodzi mężczyzna, za nim biegnie kobieta…i krzyczy (pomijam różne dodatki w postaci łaciny podwórkowej – możecie sobie dodać sami)
Ona: a ty gdzie znowu jedziesz?!
On: no po samochód do warsztatu.
Ona: jak to dzisiaj?! przecież jesteś ojcem 4ki dzieci, a ja miałam iść do kościoła…
On: no i teraz mi to mówisz?
(parsknęłam śmiechem.. facet ma 4 kę dzieci.. i dopiero teraz się o tym dowiaduje?! WOW… 😉 no tak wina kobiety. Mogła mu wczoraj wieczorem o tym powiedzieć.
Kolega mężczyzny zresztą siedzi w aucie.. spokojny jak by zaklęty. Zostawiam awanturującą się parę i idę dalej. Zresztą po chwili mijają mnie..

Sklep w Zdyni

O sklepie w Zdyni trzeba jedno powiedzieć – jest na szlaku 🙂 a sprzedawczyni nie koniecznie będzie czekała na Was za ladą. W Internecie są godziny otwarcia, ale sklep działa gdy klient (tu: wędrowiec) przybędzie. Jeśli zapuka się do najbliższego domu, jest szansa że pani przyjdzie i otworzy specjalnie sklep. Zresztą całkowicie ją rozumiem. Bo po co cały dzień sterczeć za ladą, gdy nie ma klientów? Lepiej przyjść gdy jest taka potrzeba.

W sklepie kupuję mały zapas jedzenia, i pije… pije.. jakbym wieki nie piła. Woda gazowana to jest to:) Po zakupach – wybieram się dalej.

Ze Zdyni do Wołowca

Tym razem mój odcinek do pokonania jest dłuższy – 9 km do pokonania w niecałe 3 godziny.

Pierwsze 500 metrów po wyjściu ze sklepu prowadzi asfaltem. Niestety nie ma chodnika. Po drodze mija się szopę – która stoi chyba tylko dzięki temu, że na jej rogach stoi drzewa. Stoi chociaż już się słania..

Po opuszczeniu asfaltu – niespodzianka – pies do kochania. Każdy chyba już wie, że ja po protu boje się psów. Ale tym razem pies do którego się przytulałam i go wygłaskałam.. pies o imieniu Lucy jest niezwykły, bo nosi swój plecaczek z wałówką na drogę. Właściciel żartował, że gdyby go wilki dorwały miałby prawdziwego hot-doga;-) Chciałabym mieć kiedyś takiego psa. Może kiedyś jak będę mieć dom z tarasem i ogrodem po którym pies będzie mógł sobie biegać goniąc motyle;-) Pozdrawiam Lucy i jego właściciela – niech moc będzie z Wami;)
(dla jasności: pan ma wsparcie rodziny i w miejscach gdzie z psem nie można wchodzić – pojawia się rodzina, i przemieszcza się do punktu gdzie pies już może wędrować – jak widać wszystko jest kwestią organizacji).
Trochę czasu spędziłam z psem.. ale tak rzadko trafia mi się tak przyjazny pies 😉

I potem znowu wędrowałam lasem… trasa łagodna i przyjemna. Trochę wygląda jak mało udeptaną. Ale za to jest bardzo dobrze tu oznaczona.

a potem znowu łąką. I na koniec wędrówki łąką.. się tak zachwyciłam przekwitającymi chabrowymi kwiatkami, że straciłam orientacje w terenie, a chwilowo nie było zasięgu. Przeszłam kawałek w lewo, przeszłam kawałek w prawo – a oznaczenia szlaku jak nie było tak nie było. Gapcio ze mnie;-) wejście na szlak – był dokładnie wprost – tak jak szłam. Na szczęście przechodzili wędrowcy- miłośnicy Beskidy Niskiego, których wczoraj spotkałam – i mogłam porzucić ruch wahadłowy na rzecz pójścia właściwym szlakiem.

Okazało się że para śpi u Pani Krystyny tak jak ja. I zaczęliśmy pokonywać trasę razem.

A trasa fajna. Urozmaicona. Trochę przez zarośnięte tereny, jakieś łąki i pastwiska, gdzie trzeba było otwierać sobie przejście…bo w Beskidzie Niskim dużo miejsc pogodzonych elektrycznymi pastuchami… i w wielu miejscach pasa się krowy:)

Mi najbardziej oczywiście podobały się przejścia przez rzekę po kamieniach…nawet w jednym miejscu był mostek..ale po co..chyba tylko by zrobić mu zdjęcie. 😉

Mnie trasa zachwyca, pewnie inna sytuacja by była gdyby padał deszcz, ale dzisiaj mam piękną, słoneczną pogodę. Wiec, to błotko, przejście przez rzeczkę mnie zachwyca. Chociaż trzeba uważać i czasami trochę porozkminiać gdzie postawić stopę by nie ugrzęznąć po kostki w błocie.

A potem już szutrową droga przez las… Znajomi zostali by zrobić sobie przerwę . Ja powędrowałam do celu…

I niestety zaczęło mrzyc…ale słońce świeciło…więc, kto by się przejmował…aż do czasu, gdy przeszłam przez…i zaczęło padać…regularnie a pelerynka tylko na plecaku, bo jak chodzić w słońcu w kawałku plastiku? 😉

Wołowiec

Przed wkroczeniem na ostatni odcinek zatrzymuje się przy Domku Kasi. Spotkany Tomek i Ula (pozdrawiam!) bardzo zachęcali bym wstąpiła do Kasi na kawę…niestety na drzwiach kartka „będę o 16tej”…cóż, z kawy nici..ale domek uroczy . Wymalowany i ozdobiony różnymi bibelotami. Fajnie by zjeść szarlotkę i wypić kawę w takim miejscu. Jest klimat.

Chwilkę później na drogę przede mną wypada sarna. Wielka dorodna…obie jesteśmy zaskoczone swoim widokiem. jest śliczna…jak można ją przerabiać na gulasz z sarniny..?!?! Niestety nie jestem przygotowana – wiec zdjęcia nie zrobiłam. Znowu!!!

Z Wołowca do Bratnego jest już kawałek – 4,5 km czyli powinno mi to zająć – 1,30 h.
najpierw prowadzi mnie droga przez wioskę, a potem przez las, Ale dojscie do lasu – przez krzaki dzikiej róży. I moja dzisiejsza wędrówkę jest jak przedzieranie się do zamku w którym śpi królewna Śnieżka… Szlak porastają dzikie róże… Niestety zaczyna lać, i chociaż przez chwilkę dzięki różom jest magicznie. Trochę martwię się o pelerynę – jak ona przetrwa spotkanie z dzikimi kolcami?

Gdy ja przedzieram się przez klujące kolce, deszcz nabiera intensywności i zaczyna grzmieć i błyskać… Najpierw 7 sekund różnicy, a potem 3 między błyskiem a grzmotem… Trochę idę, trochę przeczekuje pod małymi drzewkami, gdy mocniej grzmi i pada… I stopniowo docieram do celu. Szkoda że nie było Kasi – bym u niej przeczekała ulewę. Trochę żałuję, że nie zadomowiłam się u niej na tarasie. Trudno.. za błędy się płaci – mokrymi butami.

Gdy docieram do Bratnego.. przestaje padać i powili wraca słońce! a to ci niespodzianka! eh!

Bartne – nocleg.

Kwatera pani Krysi. Dużego wyboru nie miałam by nie schodzić że szlaku. Albo schronisko owiane złą sławą…albo kwatera u pani Krysi…wybrałam kwaterę.

I powiem tak. Warunki nie zachwycają, zwłaszcza jak się spało u Pani Paulinki na Polanie Huculskiej. A cena ta sama (5 zł różnicy – bo śpię tu pod własnym śpiworem). Zachwytu nie ma – śpię w pokoju przechodnim. W sąsiednim pokoju – jak się z czasem okaże – śpi para która wędruje po Beskidzie Niskim. Trochę się stresują tym, że muszą przechodzić przez mój pokój. Całość jest pokryta kurzem – pani jest w trakcie wymiany elewacji. Wydaje mi się,że uczciwie byłoby obniżyć cenę na czas remontu. Fajnie że mamy gdzie spać, ale…. gdy porównam standard za tą samą cenę u Pani Paulinki, to takie naciąganie.. Na łóżku nie ma jaśków, czy poduszek, pani wyjaśnia, że wędrowcy pokradli. Akurat w to mi ciężko uwierzyć, po co komu dodatkowy ciężar?
Słynne pierogi – nie rzucają też mnie na kolana… ot pierogi…
Jeśli zdecyduje się na powrót w te strony, to raczej będę szukała innego noclegu. Trochę zaskoczyło mnie moje odczucie tego noclegu, z zachwytami na fb. To pewnie częściowo dlatego że noc wcześniej spałam w raju na Polanie Huculskiej 😉

Do Schroniska PTTK poszłam po pieczątkę, i okazało się że skończyło mi się miejsce na stempelki w mojej tegorocznej książeczce PTTK GOT…hymm….. i co teraz?;)

Przydatne informacje: