RADOŚĆ PODRÓŻOWANIA

Wioletta w podróży
Poza Polską

Rzym – wieczne miasto

Dzisiaj mija rocznica pierwszego dnia mojego pobytu w wiecznym mieście. I ten wpis powstał długo wizycie w Rzymie. Czas covidu spowodował, że dzisiaj wydaje mi się ta podróż prawie nierealna. Żadnych ograniczeń przy zwiedzaniu, żadnych maseczek, środków do odkażania i żadnych wojen tak blisko jak ta która teraz trwa. Spontaniczność zwiedzania (ograniczona co najwyżej biletami i kolejkami do wejścia do obiektu). Inny świat. Postanowiłam sobie odświeżyć pamięć przeglądając zdjęcia i przy okazji robiąc ten wpis. Tym bardziej, że czytam „Tajemnice Caravaggia” Tilmana Rohriga. Nie jest to jakaś ambitna literatura, ale sprawia mi przyjemność, ze względu na przypomnienie moich Rzymskich wakacji, co chwilka znajome piazza, chesa, pallazzo,  i znajome nazwiska jak chociażby Orazio Gentileschi, czyli tatuś mojej ulubionej malarki – Artemizji – którego jak określiła pewna pisarka „cała jego uprzejmość znajdowała się w jego nazwisku”;-)

Podróży do Rzymu obawiałam się, chociaż z innego powodu niż do Neapolu. Wcześniej byłam już wiele razy w słonecznej Italii. Ale Rzym to Rzym. Wszyscy tam już chyba byli i jakoś stresowało mnie to, że mogę czegoś ważnego nie zobaczyć. Jakaś presja społeczna u mnie kiełkowała… brrrr… wiec, długo Rzym omijałam. I nie potrzebnie. A Wy byliście w Rzymie? wybieracie się?

Moją przewodniczka po Rzymie była wspaniała Pani Profesor Bożena Fabiani. Niestety nie osobiście, tylko w postaci książki, która napisała. Książka przewertowałam przed wyjazdem wielokrotnie, z radością odkrywałam na kartach książki że w Rzymie spotkam znajomych architektów i rzeźbiarzy, malarzy.. i nie mogłam się doczekać by powędrować ich szlakami… Książkę ze sobą zabrałam. Wiec, dzisiaj wygląda ona nieco „po przejściach”, ale chyba przez to ją cenię jeszcze bardziej i wdzięczna jestem pani profesor za to, że tą książkę napisała (aż szkoda, że nie mam jej autografu). W kolejną podróż do Włoch, zabiorę inną jej książkę, muszę tyko powrócić do słonecznej Italii… ale to opowieść na inny czas 🙂 Oczywiście miałam też inny przewodnik, który „pożyczyłam” sobie z półki moich Rodziców…;-) i który dostał mój Tato z podziękowaniem za coś (za co nie wiem, bo tego dedykacja nie zawiera). Kiedyś oddam;-)

Wróćmy do Rzymu w którym spędziłam fantastyczny czas między 10, a 16 kwietnia 2019 roku, a wiec długo przed powstaniem bloga…

Dużo moich ścieżek było śladami Polaków.. cóż, Rzym przyciągał i przyciąga.. i ten wpis kilka tych śladów przypomni. Wpis nie będzie zawierał wszystkich miejsc, które widziałam. Może byłoby to możliwe, gdybym robiła notatki;-)

Mam nadzieję, że uda mi się kiedyś wrócić.. ale najpierw  do Florencji, a potem do Rzymu 😉

Pogoda i współcześni Polacy w Rzymie

Podczas mojego pobytu, pogoda była piękna, chociaż czasami bywały ulewy. To było nawet „zabawne”, wyobraźcie sobie, że było ciepło, nagle robiło się błogo ciepło.. bardzo błogo, po prostu przez chwilkę pławiłam się w tej cudownej ciepłocie… i nagle ulewa – wszyscy pędzili do kawiarni, pod parasole.. ulewa trwała kilka, kilkanaście minut.. i znowu było pięknie. I tak przez cały mój pobyt, kilka razy dziennie. Przed ostatniego dnia, moje sprawdzone buty odmówiły posłuszeństwa. W końcu robiłam całkiem sporo kilometrów wędrując po wiecznym mieście,  i ciągle były narażone na przemoczenia i suszenie się na stopach.. I w ramach buntu zwyczajnie się rozpadły, tak wiec przed ostatniego dnia, najpierw powędrowałam do katakumb skoro świt, a potem trzymając prawie podeszwę w rękach, do sklepu i za całe 10 euro kupiłam buciki… Ale za nim je kupiłam, na przystanku komunikacji miejskiej zaczepiła mnie para Polaków, i jak zawsze, gdy spotykałam Polaków zaczął się egzamin  z tego co widziałam, gdzie byłam, co warto zobaczyć, etc.. i w końcu padło sakramentalne pytanie, a teraz gdzie jedziesz? Hymm.. do Decathlona.. mina ich bezcenna… 😉 powinnam powiedzieć, że do jakieś bazyliki… do jakiegoś grobu… a tak momentalnie stracili zainteresowanie moją osobą. Popełniłam grzech niewybaczalny, byłam w Rzymie i jechałam do marketu!

Katedra na Lateranie

Trochę miałam szczęścia szukając lokum do spania. Warunek był prosty;-) miało być tanio i miało być blisko zabytków. I udało mi się. Wylądowałam w palazzo na Lateranie. Lepiej być nie mogło:) Jedno z miejsc z listy obiektów, które chciałam zobaczyć był w zasięgu 5 minut od palazzo. Fajnie, prawda? Wiec, wynik był taki, że jeszcze wracałam kilka razy by chociaż na chwilkę pobyć w tej świątyni. Chociaż tak często jak bym chciała, ale przecież tyle fantastycznych miejsc czekało na mnie.

Katedra powstała w ciągu 11 lat od powstania pomysłu jej wybudowania. I co ważne, była to pierwsza świątynia chrześcijańska która wcześniej nie pełniła roli świątyni pogańskiej. Wcześniejsze obiekty sakralne, po prostu były przebudowywane, przeprojektowywane i przystosowywane do nowej roli. Czyli posągi różnych bóstw „na śmietnik” i teraz stawiamy nowe…. ha! no dobra, nie zawsze na śmietnik, czasami bogini stawała się nowa świętą, jak to było w przypadku św. Heleny (o ile pamięć mnie nie myli).

Wracając do katedry – to oryginalnie, miała ona 8730 świateł, a że prądu nie było wówczas, to po prostu żyrandole, kandelabry były wypełnione kryształowymi czaszkami na oliwę. Nie wyobrażam sobie zapalania tylu knotów i potem ich gaszenia… Na zewnątrz i w środku była ona pokryta złotem. Ale to były inne czasy.

W XIII wieku postał wspaniały krużganek, który można do dzisiaj podziwiać. Spacerowałam, spacerowałam i nie mogłam oderwać oczu od tych wszystkich kolumienek. Po prostu zachwyt. Podobny zachwyt przeżyłam potem w krużgankach św. Klary. Ale o tym przy innej okazji.

Pani profesor wspominała, że kiedyś do tych wspaniałych krużganków udała się wycieczka dzieci niewidomych z Lasek. I dzieci zaczęły dotykać te wspaniale skręcone, rzeźbione kolumny. Gdy zobaczył to zakrystian i zaczął straszyć, że jak dzieci nie przestaną dotykać kolumn, to je wyrzuci, ich opiekun wyjaśnił, że te dzieci są niewidome i innego sposobu nie ma by mogły podziwiać to dzieło. Zakrystianin (jak to słowo się odmienia?!?), momentalnie zmienił swoją postawę. Zamknął krużganki przed innymi turystami, a dzieciakom pozwolił na macanie, dotykanie kolumienek i rzeźb do woli.
Jakiś rok później, w Warszawie miałam taką przygodę: trafiłam na panią, która stojąc pod Belwederem, zapytała się gdzie jest pałac prezydencki i gdy jej wyjaśniłam, gdzie stoi i co ją otacza. Po chwili wyjaśniła, ze od pół godziny pyta ludzi i nikt jej nie chce pomóc. Jakoś wstyd mi się zrobiło za tych wszystkich ludzi. Zaczęłyśmy rozmawiać i okazało się że spod Krakowa przyjechała w towarzystwie dwóch chłopaków. I cała trójką chcieli pozwiedzać stolicę. Z tym, ze chłopcy, a właściwie panowie byli niewidomi. Wiec, dysponując godziną postanowiłam im pokazać Łazienki Królewskie. No właśnie. Jak pokazać coś komuś, kto nie widzi. No przecież, czy ja powiem, że stoją przed Belwederem, czy przed pałacem Potockich to na jedno wyjdzie… I wtedy przypomniała mi się właśnie ta historia o krużgankach. Wiec, zabrałam Panią w te miejsca, gdzie panowie mogli do woli dotykać obiekty bez narażania się na niebezpieczeństwo lub uwagi Straży Łazienkowej. Zresztą była to tylko godzina, wiec stanowczo za mało by zobaczyć najpiękniejsze miejsce w Warszawie (moim zdaniem). Dziękuje pani profesor za zamieszczenie opisu wycieczki z Lasek, to były przydatne informacje.

W katedrze znajdują się różne cuda i wspaniałości. Ale przecież to nie jest wpis poświęcony tylko temu obiektowi.. wiec, ostatni…akcent:)

W katedrze znajdują się wspaniałe wrota. Wręcz genialne. I pochodzą z 283 roku! i co ciekawe.. zamek do dzisiaj działa…

Baptysterium Świętego Jana na Lateranie

Na Lateranie znajduje się przepiękne baptysterium z V wieku, mające cechy antyku chrześcijańskiego. Było ono wybudowane na ruinach willi z I wieku, a częściowo na terenie dawnych term. Pierwotnie było koliste, a potem zostało przebudowane na oktagonialne. Kopuła powstała w XVI wieku. Baptysterium jest połączone z Katedrą św. Jana na Lateranie.

Święte Schody (Scala Sancta) w Rzymie

Według legendy tymi schodami przeszedł Jezus po biczowaniu i jego krople krwi spadły na niektóre stopnie. Dzisiaj pielgrzymi wędrują po nich na kolanach lub tacy jak ja idą schodami obok.

Ale skąd schody po których Chrystus kroczył w Rzymie? otóż..

Piękna Greczynka, Helena – matka pierwszego chrześcijańskiego cesarza Konstantyna Wielkiego, która pochodziła z ludu, została wezwana przez niego do Rzymu. Tutaj się nawróciła, była już wtedy w dość zaawansowanym wieku. Jej marzeniem było odnalezienie Krzyża Świętego w Jerozolimie. I cudownie udało się! odbyło się to 14 września.. roku nieznanego:) Odnaleziono belki z trzech krzyży. Oczywiście nie wiadomo było, które belki pochodzą z krzyża Jezusa. Wiec, biskup wpadł na genialny i prosty pomysł. Odszukał chorą matronę, i dotykał ją drewnem z belki wymawiając słowa „spraw, żeby ta niewiasta, która spoczywa na łóżku półżywa, za dotknięciem zbawczym drewnem przywróciła natychmiast od śmieci do życia”. I gdy dotknął odpowiednim drewnem – prawie zmarła kobieta – wróciła do zdrowia. Następnie belkę z krzyża Jezusa, podzielono na części. Jedna została w Jerozolimie, drugą wysłano do Nowego Rzymu, a trzecią Helena zabrała ze sobą. Potem wiele razy podział belek następował.. i dzisiaj mamy co-najwyżej drzazgi z krzyża Jezusa.

Gdy wracając do Rzymu, jej statkowi groziła morska katastrofa zaczęto wznosić modły do relikwii i gwóźdź z krzyża zanurzono w wodzie i statek został ocalony.

Helena przywiozła do Rzymu również schody. Transport ich nie był łatwy, ale udało się:)

Wg, legendy po schodach przeszedł również Luter, a gdy udało mu się je pokonać, usłyszał głos z księgi Habakuka Oto zginie ten, co jest ducha nieprawego, a sprawiedliwy żyć będzie dzięki swej wierności

Ściany i sklepienie nad schodami są przepięknie udekorowane. Malowidła te miały pomoc w kontemplacji drogi Męki Chrystusa.

Bazylika Santa Maria del Popolo

Do Chiesa Santa Maria del Popo przywędrowałam z dwóch powodów.

Po pierwsze wiszą w nim obrazy człowieka, którego pani profesor opisywała mniej więcej tak: miał czarne oczy, czarne włosy i charakter też czarny… Bardziej już mnie zachęcić nie mogła by powędrować jego śladami. A potem kontynuowałam wędrówkę jego śladami przy okazji pobytu w Neapolu.

Po drugie.. mając pewną słabość do czasów wazowskich nie mogłam sobie odpuścić by nie podążać ich śladami w Rzymie.

Genialny i straszny…

Pani profesor tak rozpoczęła rozdział poświęcony Caravaggiowi „Jeszcze takiego zabijaki wśród artystów nie mieliśmy. To był niesłuchanie utalentowany człowiek, ale drań spod ciemnej gwiazdy, genialny o straszny”.

W bazylice, w kaplicy Carasi, jak wspomniałam znajdują się obrazy czarnego charakteru czyli, obrazy namalowane przez Michelangelo Merisi da Caravaggio:

  • Męczeństwo Świętego Piotra
  • Nawrócenie Świętego Pawła

Obrazy bardzo rewolucyjne i kontrowersyjne jak na czas, powstawały – w końcu nikt nie malował tak jak Caravaggio. Był prekursorem.

Na obrazie Męczeństwo Świętego Piotra – rzucają się w oczy wypięte nieprzyzwoicie 4-litery oraz brudne stopy kata, który próbuje podnieść swoimi barkami krzyż do którego jest przymocowany św. Piotr. Święty jest tu jakoś pokazany w tle… jak by nie był najważniejszy.

Na obrazie „Nawrócenie Świętego Pawła” rzuca nam się w oczy przede wszystkim koń! i on jest tu bohaterem. Święty natomiast leży pod końskimi kopytami. Pochyla się nad nim koński łeb oraz służący. Koń stąpa delikatnie by nie nadepnąć na świętego. Caravaggio miał przedstawić na obrazie moment, gdy Szaweł w drodze do Damaszku, usłyszał głos „Szawle, Szawle, za co mnie prześladujesz”. Szaweł padł oślepiony wówczas i dokonała się przemiana Szawła w Pawła.

Dzisiaj w „Tajemnicy Caravaggia” przeczytałam, że była próba zniszczenia tych obrazów w noc poprzedzających ich premierę. Ze konkurenci malarza najęli zbirów którzy mieli mieli polać żrącym kwasem te dzieła. Ale zapobiegliwy malarz najął na noc strażników, którzy przypilnowali by obrazom nic się nie stało. Nie wiem, na ile to fikcja literacka w stosunku do tych obrazów, a na ile faktyczne wydarzenia. Ale o takich działaniach konkurentów czytałam chyba u Alexandry Lapierre w książce „Artemizja”. Malarze i architekci, rzeźbiarze chcieli się wybić „po trupach do celu” – czyli, nic się nie zmieniło. W końcu jako korpoludek wiele razy widziałam jak ludzie nie oglądając się na innych pną się na górę, po premię, awanse, oczerniając innych byle by tylko odnieść sukces. Cóż, życie.

Wracając do czytanej dzisiaj (10.04.2022) książki to znajduje się tam taki opis:

„Na uroczystość odsłonięcia obrazów stawili się zleceniodawcy, wysłannicy ambasady Francji i kilku członków kongregacji San Luigi. Uprzejme oklaski, ciepłe słowa, a stając przed obrazami, każdy niepostrzeżenie obserwował drugiego. Dopiero kiedy mina sąsiada się rozjaśniła, a z jego ust wyszła nawet pochwała, wtedy łatwiej było zachwycić się dziełami Michelego. (…)

„Mistrz wydobył tylko to, co jest opromienione światłem. Wszystko inne pominął. Jeszce nigdy nie było takich obrazów… – Cisnęli się coraz to nowi ludzie. Słyszeli o tych malowidłach na ulicy, pragnęli wiec sami się przekonać. – Rewolucja w malarstwie”.

(…) „Dla mnie obrazy mogą być również modlitwami … – Del Monte uśmiechnął się z triumfem.”

(…) „- Dobrze dopracowane szczegóły – powiedział kardynał Benedetto – ale jako całość dość proste. Jasność i ciemność. Prawie nic pomiędzy..
– Właśnie to jest takie nowe i cudowne – gorączkował się jego brat Vincenzo. Merisi odkrywa malarstwo na nowo….”

(…) Bili mistrzowi brawo, podawali mu nawet ręce, znajdowali słowa pełne pochwał, a niektórzy sygnalizowali agentowi, że już wkrótce może liczyć na nowe zlecenie dla swego artysty. Kardynał Camillo Borgehese pozwolił Michelemu pocałować swój pierścień.
– Masz ogromny talent, mój synu. Jestem pod wrażeniem. Może wymowa obrazu powinna być jaśniejsza, a twarz apostoła nie taka pospolita. Ale pomiając te niedociągnięcia, naprawdę zrobiłeś na mnie wrażenie”.
(…)
„Bądźcie wdzięczni, moi przyjaciele, gdyż dzisiaj na waszych oczach narodził się wielki malarz.”

Nie wiem jak Wy, ale ja teraz poczułam się tak jak bym tam była, i stała w całym tym tłumie ciekawskich… zresztą przecież stałam, w kwietniu 2019 roku. I nie żałowałam 2 euro by oświetlić sobie obrazy i nasycić wzrok… Może przeczuwałam, że nie szybko zdarzy mi się powrót…i okazja by przypatrzeć się brudnym stopom prostaczków..

Architekt Wazów w Rzymie

Tak czy inaczej, wyedukowałam się nieco na Gawędach pani profesor i popędziłam do świątyni by zobaczyć słynne obrazy Nie byłam tu osamotniona. Gdy patrzyłam na innych turystów, to widziałam jak od drzwi wejściowych pędzą do obrazów, potem żałując tego 2 euro na oświetlenie obrazów, pędzą do wyjścia by zaliczyć kolejny punkt z TOP10 z przewodnika, który ściskają w ręku i nagle przed drzwiami ostre hamowanie i chwilka zaskoczenia. I potem dalej biegli.

Co ich przed wyjściem zatrzymywało? Ah… nasz, włoski architekt. Giovanni Baptista Gisleni. Nasz – ponieważ Gisleni pracował dla naszych 3 Wazowskich władców: Zygmunta III Wazy i jego dwóch synów (ale matki mieli inne, chociaż były siostrami): Władysława IV Wazy i Jana Kazimierza Wazy. Dzisiaj możemy podziwiać jego prace chociażby na w Krakowie – gdzie jego dziełem jest Ołtarz Główny w katedrze na Wawelu, w Warszawie w kościele Wizytek – jest przepiękny hebanowy ołtarzyk królowej Marii Ludwiki Gonzagi (jedna z moich dwóch ulubionych królowych polskich).

Giovanni Baptista Gisleni był architektem, zajmował się również budową scenografii do przedstawień teatralnych (zobaczcie film Vatel z Gérard Depardieu – tam to dopiero powstała scenografia! – nie wiem czy w Polsce były też takie pełne przepychu, nasi królowie zwykle byli biedni jak myszy kościelne i zwykle niezwykle zadłużeni, ale film mi trochę rozjaśnił, czemu np. Diego Velázquez nie miał czasu na malowanie obrazów, gdy udało mu się dostać na dwór królewski). Tak, czy inaczej Gisleni scenografie budował je tak genialne, że Ludwika Maria Gonzaga nie zauważyła w czasie trwania spektaklu, że trwało ono aż 5 godziny!!! i później w swoich listach do kardynała Mazzariniego napisała „W życiu nie oglądałam czegoś równie pięknego”. A miało to miejsce w Gdańsku, w lutym 1646 roku, czyli w drodze na swój ślub z Władysławem IV Wazą. O Ludwice Marii i jej podróży wspominałam przy okazji Pałacu Opackich w Falentach, gdzie przemarznięta i zmęczona czekała na swojego narzeczonego.. bez sukcesu.

Po abdykacji Jana Kazimierza, Gisleni wrócił do Rzymu, gdzie zaprojektował swój nagrobek, o którym powiedział, że przedstawił się na nim tak jak nigdy nie wyglądał za życia i nigdy nie będzie wyglądał po śmierci. Nagrobek przykuwa uwagę. I można go podzielić na kilka części. W górnej – znajduje się namalowany na deseczce portret Gisleniego, poniżej tablica, a na samym dole, za kratą – szkielet. Czyli, od góry „za życia”, na dole „po śmierci”.

Gdy namiętnie oglądałam i fotografowałam nagrobek Gisleniego, turyści zaczęli pytać mnie w różnych językach „a kto to jest”. Widocznie, wyglądałam jak znawca. Wiec, tłumaczyłam że ‘architetto dei re polacchi” / architect of Polish kings. A potem, niektórzy pytali a czemu jest tu, a nie w Polsce… cóż.. wrócił na starość na ziemie w której spędził dzieciństwo i młodość, tak jak później zrobił to inny nasz – włoski architekt – Antiono Corazzi (w Warszawie jego dziełem jest chociażby Teatr Narodowy i budynki na Placu Bankowym). Pałętali się kiedyś architekci po świecie za chlebem. Zresztą nic się nie zmieniło, ciągle ludzie opuszczają swoje rodzinne strony „za chlebem”.

Kociaczek z ulicy Kociej – czyli Via Della Gatta

Na ulicy Gatto – czyli, Kociej (gatta, po polsku – kot) znajduje się maluśki  kamienny kociaczek.  To, że  jest to wiedziałam od pani profesor. I pewnego dnia postanowiłam go odszukać. Chodziłam po ulicy wyciągając szyje niczym żyrafa, i szukając na którym gzymsie czeka on na mnie. Był. Znalazłam go, czego dowodem jest zdjęcie.

Termy Dioklecjana – Santa Maria degli Angeli e dei Martiri – czyli,Igor Mitoraj w Rzymie

Mieszkańcy Warszawy mogą dzieło Igora Mitoraja podziwiać na Starym Mieście, gdyż na drzwiach kościoła Jezuitów (tym obok katedry św. Jana, przy którym przycupnął niedźwiedź od Pijarów). Ale zanim pojawiły się drzwi z rzeźbą „Matka Boska rozsyłająca anioły” w Warszawie, rzeźby Igora Mitoraja były już znane w Rzymie. Jego rzeźb nie da się pomylić z innymi. W Warszawie rzeźby Igora Mitoraja pojawiły się dzięki zakochanemu w Rzymie Kamilowi Pietrasikowi, który namówił rzeźbiarza by wrota podobne to tych w Rzymie stworzył dla Warszawy.

W 2008 roku zwyczajne, drewniane drzwi zostały zastąpione ogromnymi wrotami z rzeźbami Igora Mitoraja. Rzeźby, podobnie jak te na drzwiach u Jezuitów są okaleczone. Rzym i Warszawę łączy to że te miasta wiele przeszły. Nie są całością. Tak jak rzeźby Igora Mitoraja. Warszawa okaleczona II wojną światową i zbroczona krwią poległych mieszkańców, żołnierzy, powstańców. Rzym – zbroczony krwią męczenników za wiarę.

Na jednym skrzydle wrót – znajduje się Maryja z aniołem, który jej zwiastuje. Na drugim skrzydle Chrystus – w postaci młodego Rzymianina. Na którego ciele znajduje się krzyż. Krzyż we wnętrzu. Nie na pokaz. W końcu to co najważniejsze, to w środku.

Syn z nieprawego łoża króla Władysława IV Wazy w Rzymie

Wędrując po Rzymie, wiedziałam że muszę odszukać ślady naszych Wazów. Lubię tą epokę, gdy Wazowie byli na tronie, chociaż nie od strony wojen i machania szabelkami.

Wędrowałam po Rzymie, licząc na to że uda mi się wejść do kościoła i odszukać nagrobek syna z nieprawego łoża króla Władysława IV Wazy. Trochę miałam pecha, bo najpierw drzwi były zamknięte, kolejnego dnia była msza, a ja unikam zwiedzania świątyń podczas nabożeństwa. W końcu udało mi się. Nabożeństwo się skończyło, wierni opuszczali świątynie, wiec zaczęłam wędrować wzdłuż ścian i szukać. Kościół był słabo oświetlony, by nie powiedzieć że było w nim ciemnawo. I po chwili usłyszałam jak ksiądz mówi, ze już zamykają. Ale ja jeszcze nie znalazłam swojego Wazy. Wiec, w pośpiechu próbuje swoimi elementarnym włoskim wyjaśnić, że cercando la tomba del figlio del re polacco – Waza. Mi potete aiutare? Dostaje odpowiedź ze takiego tu nie ma.. i żebym już sobie poszła. Dla mnie to była ostatnia szansa. Albo dzisiaj znajdę albo wcale.. Więc, uparcie powiedziałam mu, że tu musi być i basta. Chyba wtedy zrozumiał, że bez odnalezienia grobowca nie zamknie kościoła beze mnie w środku.

Trochę mi to przypomniało historię z szukania grobowca królowej Bony w Bari – ale to może innym razem opowiem. Tak czy inaczej, wiedział, że musi się mnie pozbyć czyli musi mi pokazać, gdzie jest grobowiec – którego nie ma. Poszedł do zakrystii i przyprowadził jakąś panią ze ścierką w ręku. No tak, odsiecz! Zaczęli rozmawiać o czymś po włosku w tempie wystrzeliwanych pocisków z karabiny maszynowego, gestykulując tak, że grzywka mi się rozwiała. W końcu ustalili wersje. Pani powiedziała „Vieni con me”, i poszliśmy w ciemną część świątyni i wskazała nagrobek przy ścianie, za krzesłami. Jest! Vittoria! Z radości ręce mi się trzęsły, a na dodatek było ciemno i zdjęcia mam fatalne. Ale znalazłam mojego Wazę;-) Pstryknęłam zdjęcie i poganiana opuściłam świątynie. Chyba kolacja na nich czekała…a ja byłam tylko upartą turystką.

W Rzymie, można znaleźć jeszcze przedstawicielkę rodziny Wazów. Krystyna Waza spoczywa w Grotach Watykańskich …przed śmiercią wykupiła 20 tys. mszy za swoja dusze. Chyba niezbyt wierzyła w to, że może liczyć na rodzinę i wolała zadbać przed śmiercią o swoje życie po śmierci.


Dziurka w kolumnie w Bazylice Santa Maria in Aracoeli

Żeby dostać się do tej bazyliki trzeba pokonać sporo schodów, w końcu świątynia została wybudowana na Kapitolu, najniższym z siedmiu wzgórz rzymskich. Ze schodów rozciąga się piękny widok i zachwycona – potnęłam się i zaczęłam jak mewa machać rękoma łapiąc równowagę i jednocześnie zbiegając po schodach… Na szczęście udało mi się zatrzymać i pewnie dzięki temu dzisiaj mogę wspominać z uśmiechem tamtą sytuację.

Do tej bazyliki przyciągnęła mnie dziurka kolumnie. Tak, tak… co tam opowieść o Junonie, a przecież świątynia stanęła na miejscu jej świątynia, co tam ołtarz z XII wieku. Liczyła się kolumna z dziurką, którą należało odszukać.

W bazylice są trzy nawy i są 22 kolumny. Kolumny to takie zbieractwo… jedna z nich ma XIII wieczny napis „a cubiculo augustorum” czyli „z sypialni cesarza”. Kolumna jest przewiercona pod kątem. Jaki był cel tej dziurki nie wiadomo. Wiadomo, że przypadkiem nie powstał, jest pięknie oszlifowany. Może ktoś cesarza podsłuchiwał? a może miało przez tą dziurkę padać światło i w ten sposób budzić najjaśniejszego z najjaśniejszych?;-) Fajnie było oglądać kolumny i szukać tej mającej swoją tajemnicę.

Marysia w Rzymie

Gdy wędrowałam po Bazylice Piotrowej, pełnej dostojeństwa, zobaczyłam wyróżniający się, kolorowy portret damy. Kim jest ta piękna kobieta, która zasłużyła by pochować ją właśnie tutaj? Portret pokazuje ją piękną i rozkwitła niczym róża… a przecież zupełnie inaczej wyglądała, gdy ostatni raz odprowadzano ją do Bazyliki. Rzeźba patrzy w górę, co symbolizuje miłość do Boga.

Miała jedynie 33 lata gdy umarła. Pochowano ją z pompą. Pochowano ją w stroju zakonnym, miała na sobie habit i welon dominikanek. Uroczystości pogrzebowe przyciągnęły tłumy. Początkowo miała być pochowana przez chwilkę w Bazylice Piotrowej. Potem jej ciało miało być przewiezione do Anglii tak jednak się nie stało. Od lat chorowała na szkorbut, w ostatnich dniach życia męczył ja kaszel, gorączka. Towarzyszyła jej depresja. Trzecie dziecko poroniła. Jedno z pozostałych w liście do swojego tatusia zapewniało, że nie będzie już więcej skakaniem denerwował mamusi. Zresztą nie mieszkała ze starszym o 13 lat mężem od lat, ani z synami. Ona mieszkała w klasztorze, na Zatybrzu u Bernardynek przy kościele św. Cecylii, panowie pod Rzymem. Piszę o „królowej Wielkiej Brytanii, Francji i Irlandii”, wnuczce Jana III Sobieskiego oraz Marysieńki – Marii Klementynie Sobieskiej, córce Jakuba Sobieskiego.

Była piękna, mądra, wykształcona, władała 5 językami. Gdy miała 16 lat została narzeczoną księcia Jakuba Edwarda Stuarta, który był pretendentem do korony Anglii i Szkocji. Pierwszy ślub z Jakubem Edwardem odbył się per procura – czyli bez udziału pana młodego, miał zastępstwo. Ślub odbył się w maju. Swojego męża poznała dopiero we wrześniu. Mąż ją rozczarował. Nie dorównywał jej intelektem, był zajęty „zdobywaniem” tronu. Doczekali się jednak dwójki synów. Maria Klementyna była osobą bardzo religijną, toteż spędzała ona godziny na modlitwie, umartwianiu się i postach. Nie sprzyjało to budowaniu relacji z mężem. Skończyło się separacją i ograniczeniem jej kontaktów z synami. A później już wiadomo. Wyniszczona postami i chorobami – umarła w młodym wieku…

Nagrobek w Bazylice sfinansowali Klemens XII i Benedykt XIV i był wykonany wg. projektu Filippa Barigioniego. Rzeźby wykonał Pietro Bracci, portret namalował Fabbio Cristofani. Na przeciwko nagrobka Marii Klementyny znajduje się inny nagrobek, To miejsce poświęcone jej mężowi i jej dwóm synom.

Zastanawia mnie wybór stroju w którym została pochowana. Skoro pomieszkiwała u Bernardynek na Zatybrzu, czemu pochowano ją w habicie dominikańskim? Taka zagadka.

Jana III Sobieskiego też można zobaczyć w Watykanie:-) Daleko zawędrował…

Rzymskie rozczarowanie

W beczce miodu – łyżka dziegciu. Mam w domu książeczkę z cyklu „Wielkie Muzea – Muzeum Watykańskie” i z wypiekami na twarzy oglądałam poszczególne stronice i wydawało mi się (naiwnie) że każde dzieło, które zostało opisane, będzie wyeksponowane stosownie do rangi. A tu „gucio”. Grupa Laokoona stoi na korytarzu! w przejściu, a wokół niej rozkładają się wycieczki szkolne, dzieciaki leżakują na plecakach, pokrzykując do sobie… ludzie się przepychają, panuje harmider. Ależ to było zaskoczenie. Większy spokój mam gdy oglądam gipsowy odlew w Łazienkach Królewskich. Szkoda. Ale tu mam tylko gips.. a tam oryginał z 180-170 p.n.e. Tylko czemu na korytarzu? Cóż..

Rzeźba została cudownie odnaleziona w XVI wieku w Rzymie. Wg, historyka Pliniusza dzieło wcześniej znajdowało się w domu cesarza Tytusa i było wykonane przez trzech rzeźbiarzy z Rodos. Rzeźba wzbudzała zachwyt swoją dynamiką, kompozycja, pokazaniem cierpienia i rozpaczy.

Pokazuje ona Laokoona (i jego synów), który namawiał by do miasta nie wprowadzać drewnianego konia. Wyczuwał on niebezpieczeństwo. Ale nie został wysłuchany. Mało tego, gdy kapłan szykował się do złożenia ofiary Posejdonowi, z morza wypełzły ogromne węże, które oplotły Laokoona i jego synów.

Rzeźbiarze z Rodos (ha! byłam kiedyś na ich wyspie i zdobywałam tam szlify kierowcy, za namową pewnej osoby;p), pokazali trzy akty. Z prawej strony – najstarszy syn – wyraża szanse na ratunek, z lewej strony – młodszy syn – umiera w uściskach węży. Ojciec – po środku – to energia i groza w obliczu śmierci.

W Watykanie nie mogłam pochodzić wokół rzeźby. Oddzielał mnie tłumek ludzi, ale kiedyś w Łazienkach Królewskich, próbowałam policzyć węże. Czy na pewno są tylko dwa?

Pamiątki z Rzymu

W związku z tym, że podróżowałam do Rzymu bez bagażu… to nie bardzo miałam jak zabrać ze sobą Ekstazę św. Teresy, czy chociażby małą (stosunkową) rzeźbę wilczycy karmiącej założycieli Rzymu. Musiałam zadowolić się nowymi butami;-) made in chine, oraz magnesami, przedstawiającymi najbardziej znane rzeźby. Tak, tak.. przez wiele lat udawało mi się nie kolekcjonować magnesów…. i nagle bum! znalazłam dla nich miejsce…. i są… ale nie o tym:-). Jako pamiątki przywiozłam sobie widokówki z dwoma obrazami.

William Bouguereau – Il primo bacio, czyli pierwszy pocałunek. Sama słodycz;-)

Guido Reni Św. Mateusz z aniołem – nie mogłam odebrać oczu od tego obrazu. Ten św. Mateusz z taka uważnością wpatrujący się w anioła. Z jednej strony, wiem, że to właśnie ten moment, gdy anioł dyktuje świętemu kolejny fragment ewangelii.. ale ta uważność, to skupienie… Tak jak by przez ten moment nie liczył się świat. Jest on i anioł. Nic więcej. Fajnie by mieć tak uważnego słuchacza, albo być nim i mieć aniołka, który opowiada tak ciekawie, że szkoda by uronić chociaż jednego słowa.

na koniec

Od pierwszego dnia, gdy zaczęłam spisywać wspomnienia, pojawiły się nowe wątki…i jestem zaskoczona, że aż tyle rzeczy udało mi się zobaczyć w tak krótkim czasie. A przecież jeszcze nie koniec, a przecież był czas i na włoską pizzę, na ulubione kulki z ryżu, pomidory z mozzarelą… oraz expresso… etc… czyżby w Rzymie inaczej płynął czas.. tak czy inaczej, wpis zawiera tylko niewielki fragment moich wspomnień o miejscach, które widziałam w Rzymie.
Dziękuje za kciuki.


Źródła informacji: