RADOŚĆ PODRÓŻOWANIA

Wioletta w podróży
GóryGóry Sanocko-TurczańskieNiebieski Szlak KarpackiPodróże

Niebieski Szlak Karpacki: Ustrzyki Dolne – Polana (5 z 14)

Czwarty dzień wędrówki Niebieskim Szlakiem Karpackim.. ależ to był fajny dzień 😉 pierwszy raz od kiedy weszłam an szlak NSK – nie padał deszcz, skarpetki prawie doschły… i zjadałam pierwszą drożdżówkę na szlaku – z jogurtem dla zachowania pozorów zdrowego odżywania..

Dzień 5 z 14: dzisiaj trasa: Ustrzyki Dolne – Polana
Region: Góry Sanocko-Turczańskie
Najwyższy punkt Zawał, 766 m n.p.m.
Punkty GOT: 31
Łącznie do przejścia: 430 km
Dziś do przejścia: 27.7 km – 7:29 h
Zostało:
Link do mapy: https://mapa-turystyczna.pl/route/3f2kg
Link do planu oraz informacji o sklepach i noclegach na trasie: TU

Jeśli uważasz, że informacje zamieszczone na blogu są przydatne postaw mi wirtualną kawę.
z góry dziękuje 🙂

Zanim ruszę na NSK

Poranek jest leniwy… Gdy pojawiam się w kuchni, razem ze mną zjawiają się Panie pracujące w schronisku. Niczym dobre ciocie pytają: „A może kawki? Herbatki? Może kanapeczkę?” – bo akurat mają chlebek, serek i zielone ogórki. Minuty przeznaczone na śniadanie szybko się wydłużają, ale to nic, bo dzisiejsza trasa nie jest długa ani specjalnie wymagająca. Miło porozmawiać z tak sympatycznymi i troskliwymi osobami.

Ustrzyki Dolne

W końcu opuszczam gościnne schronisko i ruszam załatwiać sprawy: paczkomat, apteka, sklep spożywczy. Potrzebuję też nowych skarpetek i wkładek do butów. Paczkomat – raz dwa, ale apteka… jak Poczta Polska – trwa wieki. No cóż, życie! Na szczęście potrzebuję tylko nowego opakowania ratującego życie Sudocremu, bo codziennie leje deszcz. Ile można?!

Kolejnym wyzwaniem w Ustrzykach Dolnych były wkładki do butów. W sklepach sportowych w centrum nic nie znalazłam, więc musiałam iść aż na koniec miasta, do dużego centrum handlowego, gdzie w końcu wpadłam na idealne wkładki. Obsługa w sklepie była rewelacyjna – dziewczyny biegały po całym sklepie, żeby mi pomóc.

Gdy opuszczałam Ustrzyki Dolne, mój plecak był zdecydowanie cięższy. Paczka z posiłkami LIZO na resztę trasy, nowe skarpetki, wkładki i inne delicje… Patrząc na niego, nie mogłam uwierzyć, że te „kilka” rzeczy tak zwiększyło jego wagę i rozmiar. Przecież w rękach prawie nic nie ważyły! To na pewno wina Sudocremu!

Wejście na NSK: czas zdobyć Gromadzyń

Czas wejść na szlak. I to wejście jest cudowne, bo spotykam kilka sarenek które się pasą przy torach. Zupełnie się nie boją, co mnie martwi i cieszy. Martwi bo to znaczy, że będą łatwą ofiarą dla myśliwych, cieszy bo mogę stać i się im przyglądać.

Mój pierwszy etap to wejście na Gromadzyń. Nigdy wcześniej tam nie byłam, choć bywałam w Ustrzykach Dolnych. Najwyraźniej nie było mi po drodze. Zaraz po rozpoczęciu szlaku znajduje się deszczochron, z którego korzystam, bo dalsza trasa wiedzie przez mokrą trawę. Piękny dzień nie oznacza suchych stóp. Zakładam stuptuty, by choć trochę uchronić się przed wilgocią.

Samo podejście nie jest uciążliwe, chociaż oczywiście prowadzi pod górkę – ale tak to już jest w górach! 😉

Na szczycie Gromadzynia zaskakuje mnie zbiornik na wodę. Jest to szczyt, z którego zjeżdżają narciarze. Rozbawiła mnie liczba znaków – „więcej ich matka nie miała”!

Na jednej z nich jest ostrzeżenie przed tym by schodzić ostrożnie ze szlaku, Wiec, nie będę schodzić ze szlaku, będę szła szlakiem.

Na kolejnej tablicy znalazłam legendę o wzgórzu Gromadzyń

Dawniej przez Bieszczady prowadziły znaczące szlaki handlowe, a kupcy chętnie podróżowali przez te tereny, zatrzymując się w wioskach i miasteczkach, takich jak Ustriki. Wraz z upływem czasu liczba kupców wzrosła, aż musieli przenosić się na pobliskie wzgórze. Tam organizowano targi, które przyciągały wielu ludzi, a biesiady trwały do rana. Pewnego razu, po całonocnych targach i zabawie, mieszkańcy i kupcy zapadli w głęboki sen. Jednemu z kupców przyśniła się tajemnicza, czarna mgła, która była gęsta i dusząca. Mgła zaczęła tańczyć i wirować, wydając nieprzyjemne dźwięki, które drażniły uszy. Z czasem mgła przybierała na sile, niszcząc wszystko, co spotkała na swojej drodze. Kupiec próbował powstrzymać mgłę, ale nie mógł oddychać ani wezwać pomocy. Biegał, krzyczał i prosił o litość, lecz jego wysiłki były daremne. Mgła zniszczyła cały jego dobytek i rzeczy innych kupców. Gdy mgła opadła, kupiec obudził się osłabiony i zrozpaczony. Przysiągł, że nigdy więcej nie wróci na wzgórze Gromadzyń. Mimo jego ostrzeżeń nikt nie chciał go słuchać.

Czas powędrować na Równię.

Zejście z Gromadzynia jest interesujące. Zastanawiam się, dlaczego pościnane gałęzie iglaków i drzew leżą bezpośrednio na szlaku. Jak mam zrealizować swój plan nieschodzenia ze szlaku, kiedy kłody dosłownie rzucają mi pod nogi?

Szlak nie wygląda na taki, który jest często używany, Ale z drugiej strony, komu by się chciało przedzierać przez te chrusty i gałęzie? No i nie jest to jakiś mega atrakcyjny szczyt.

Na końcu drogi pojawia się rzeczka Olchy. Mam do wyboru: przejść przez mostek zrobiony z dawnych słupów energetycznych albo przez wodę… Wybieram wodę 😉 Kolejny mostek również wygląda ciekawie, ale i z niego rezygnuję – wolę stać na ziemi. Tym razem nie będzie „Ahoj, przygodo!” – chcę dojść do celu.

Potem wkraczam na asfaltową drogę. Szlak omija cerkiew w Równi, co uważam za wielką stratę dla wędrowców. Mam kilka miłych wspomnień związanych z tą cerkwią, ale o tym napisałam już wcześniej. Zbaczam więc z drogi, by obejrzeć świątynię z zewnątrz. Tym razem nie ma starszego pana, który by otworzył drzwi.

Po chwili wracam na szlak. Słońce pięknie świeci, a ja cieszę się na nowiutkie skarpetki, które mam na zmianę 🙂 Po przejściu kawałka asfaltem wracam na naturalną błotnistą drogę…

W Równi zaskakuje mnie piękny plac zabaw, wiatka (a właściwie deszczochron) i miejsce na grilla. Stoliki i ławki kuszą, ale nie mam na to czasu – dopiero co zaczęłam wędrówkę, po przerwie na zwiedzanie świątyni w Równi.

Kawałek po wejściu w las zaskakuje mnie torba GLOVO. Czy oni tu robią dostawy?! Można na nich liczyć 😉 Widok tej torby poprawił mi humor – chociaż i tak był wyśmienity. Okazuje się, że dwóch młodych chłopaków wybrało się w góry, spakowali się w to, co mieli – żadnych „lansiarskich” plecaków czy ubrań, tylko zwykła torba i torba GLOVO, namiocik. Ich celem jest Koliba. Ambitny plan, biorąc pod uwagę niewygodne pakunki. Trzymam za nich kciuki. Kiedyś też nie miałam tak wygodnego plecaka ani butów, a wędrowałam po górach.

Zawał na NSK!

Ciekawym etapem była wędrówka na Żuków, Bucznik i Zawał. Można tam „paść na zawał”! Szczyty może nie są duże, ale mają swój charakter. Suchy piasek usuwał się spod butów, a pojedyncze ziarenka piasku powodowały, że robiło się ślisko… Kałuże tylko w wersji dekoracyjnej.

Nagle zmiana planów. Po raz pierwszy widzę coś takiego: wyznaczone obejście szlaku z powodu prac leśnych. Zwykle jest zakaz wstępu, a tu elegancko wytyczono alternatywną trasę. Brawo! To miła niespodzianka, że nie trzeba przedzierać się przez rozjechaną drogę.

Zejście do Teleśnicy Oszwarowej jest bardzo przyjemne, choć trochę długie – taki przyjemny spacerek lasem, a potem ładne przejście przez łąkę z widokiem na domy, a potem dłuższy spacer asfaltówką aż do celu – sklepu w Teleśnicy.

Choć nie mam wielkiej potrzeby, by uzupełniać zapasy, z chęcią korzystam z okazji. Jogurt (owocowy), drożdżówka i lody – całkiem zdrowy obiad prawda? 😉 Dobrze, że nie jem tak codziennie – same puste kalorie. Przed sklepem jest mała altanka ze stolikami, która zapewne stanowi centrum życia towarzyskiego wsi w innych porach. Na stoliku stoi dzwonek, z którego można skorzystać, gdy sklep jest zamknięty. I dobrze – po co sprzedawczyni miałaby stać za ladą cały dzień, gdy nie ma klientów? Przyjdą, to zadzwonią. Proste, prawda?

Koniec lenistwa, wzywa mnie szlak. Dzisiaj zostało mi jeszcze do przejścia trasa na około 2,5h. To, że trasa ma mniej niż 8 godzin – bardzo mnie rozleniwia 😉 najpierw długie śniadanie, potem wędrówka po sklepach…. normalnie leniwy dzień. I do tego NIE PADA! i po co mi te dodatkowe skarpety i wkładki do butów? tylko niepotrzebny ciężar.

Wychodzę na szlak. Najpierw oczywiście kawałek asfaltem, potem cudowna łąka z której obserwuje pasące się w oddali krowy na trawie. Tak tak – są takie miejsca gdzie krowy jedzą zieloną trawę i widzą słońce i chmurki. Mleko od szczęśliwych krów 😉 albo krowy aktorki do reklam o mleku.

Dalej wita mnie las, a ja zaczynam zachwycać się kałużami – są tu w wersji dekoracyjnej, urozmaicającej nudną, bo suchą, trasę w lesie. Potem mijam kilka ambon.

Za Kiczerą Paniszczowską zaczynam wędrówkę przez łąkę. Widzę w oddali Zatokę Potoku Czarnego – brzmi to cudownie, prawda?

Im bliżej celu, czyli noclegu, tym robi się trudniej, bo budują drogę. Ziemia jest miękka i błotnista, choć na szczęście niezbyt mokra. Mimo to nie idzie się po tym przyjemnie.

Nagle – WOW! Człowiek na trasie! Spotykam jakiegoś bieszczadnika. Idzie sobie wesołym krokiem i przez chwilę upiera się, że pokaże mi ślady rysia, które są „za zakrętem”. Ale sądząc po jego wesołym kroku, tych zakrętów może być wiele. Po tym spotkaniu wpatruję się w ziemię, szukając śladów rysia… i nic. Gdzie one są? Za którym zakrętem?

Polana

Docieram do Polany. Nie ma ludzi, miejscowość jakby wymarła. Zbliżam się do Salezjańskiego Domu Młodzieżowego, gdzie wita mnie wilczur – na szczęście za ogrodzeniem. Widzę mężczyznę ciężko pracującego. Zagaduję go, mówiąc, że mam tu nocleg. Pan zaczyna ze mną rozmowę i mówi, że ksiądz Marek wyjechał, ale wspominał, że mogę się pojawić. Prowadzi mnie do domu, wskazuje pokój, łazienkę (WOW, jest pralka!) i aneks kuchenny, który znajduje się w wiacie przed domem. Gdy przychodzi do rozliczeń i chcę „iść do siebie”, mówi mi, że właściwie to on jest księdzem 🙂 A ja ciągle zwracam się do niego „pan”. Skąd miałam wiedzieć? Nie nosił koloratki przy roboczym ubraniu 😉

W Salezjańskim Domu Młodzieżowym jestem sama. Nie tylko w pokoju, ale w całym budynku. Zasypiam, słuchając sowy za oknem: „huuu, huu, huuu…” A rano znajduję kleszcza, który spokojnie spożywa śniadanie z mojej krwi, w miejscu, gdzie go nie było wieczorem. Darmozjad!

Przy Salezjańskim Domu Młodzieżowym – znajduje się kościół, ale to jest budowla moim zdaniem z stylu „uwierz mi jestem architektem”, ale tu też znajduje się cerkiew, a przy niej tablica z której można się dowiedzieć, że:

Cerkiew greckokatolicka pw. św. Mikołaja Cudotwórcy pierwotnie była kaplicą rzymskokatolicką, ofiarowaną Rusinom w 1780 roku za pomoc w budowie kościoła. Kaplica została zbudowana przez Urbańskich w Polanie pod koniec XVII wieku. W 1691 roku została przyjęta do dekanatu po zawarciu Unii Brzeskiej. Po 20 latach kaplica zyskała rangę kościoła filialnego, a w 1747 roku – parafialnego. Kościół znajdował się w pobliżu potoku Głuchego. W tym miejscu zbudowano w 1780 roku cerkiew św. Mikołaja. Budowla przeszła na własność grekokatolików i do dzisiaj pozostaje w tej roli. Obecna lokalizacja cerkwi pochodzi z około 1790 roku.

Cerkiew kiedyś zwiedzałam, o można o tym poczytać TU 🙂

Jeśli uważasz, że informacje zamieszczone na blogu są przydatne postaw mi wirtualną kawę.
z góry dziękuje 🙂

Przydatne Informacje

Mój plan: Zobacz
Sklepy na trasie: Ustrzyki Dolne, Teleśnica Oszwarowa 23 (w agroturystyce). ponoć jest sklep w Polanie – ale nie zauważyłam.
paczkomat: https://inpost.pl/paczkomat-ustrzyki-dolne (UDO02M – najbliżej schroniska); https://inpost.pl/paczkomat-polana
bankomat.
Deszczochron: kawałek po wejściu na szlak w Ustrzykach Dolnych. Nie ma ścian.
Źródła wody: niezauważanym, ale można pobrać wodę ze strumieni, jak się ma filtr albo poprosić w domach.
Noclegi (zobacz: listę noclegów):
* dzień rozpoczęłam w Schronisku Młodzieżowym w Ustrzykach Dolnych
* dzień zakończyłam w Salezjański Dom Młodzieżowy w Polanie
Odznaki za przejście: Zobacz.

Jeśli uważasz, że informacje zamieszczone na blogu są przydatne postaw mi wirtualną kawę.
z góry dziękuje 🙂