RADOŚĆ PODRÓŻOWANIA

Wioletta w podróży
Bieszczady - szlakiNiebieski Szlak KarpackiPodróże

Niebieski Szlak Karpacki: Polana – Koliba (6 z 14)

Dzień 6-ty na Niebieskim Szlaku Karpackim… Ostatnie chwile na szlaku były bardzo ciekawe.. przede mną szedł niedźwiedź, na szlak wylało się mleko i pod samą Koliba się zgubiłam:-) ahoj, przygodo!

Dzień 6 z 14: dzisiaj trasa: Polana – Koliba
Góry Sanocko-Turczańskie, Bieszczady
Najwyższy punkt: Magura Stuposiańska, 1016 m n.p.m.
Punkty: 37 GOT
Łącznie do przejścia: 430 km
Dziś do przejścia: 8:41 h 26.2 km
Zostało po dzisiejszym dniu:
Link do mapy: https://mapa-turystyczna.pl/route/4wht
Link do planu oraz informacji o sklepach i noclegach na trasie: TU

Czas zacząć dzień. Nie pij cudzej kawy!

Z Salezjańskiego Domu Młodzieżowego wychodzę około 6:00. Pogoda jest trochę „szara”, co odrobinę mnie martwi – wczoraj nie zmokłam ani razu, ale czy dziś wrócę do codziennego chodzenia w mokrych butach? W wiacie korzystam z ogólnodostępnej kawy, choć wzięłam tylko herbatę. Chętnie jednak napiłam się kawy.

Przechodząc przez Polanę, panuje cisza. Pod jednym domem mężczyzna przygląda mi się, więc mówię „dzień dobry”, a on pyta, czemu idę sama. Naprawdę? Czy ludzie nie mają lepszych pytań? Może lepiej zapytać, czy mam suche buty? Zastanawiam się, ilu męskich wędrowców słyszy pytanie „dlaczego sam” lub „czy się nie boisz”. Nie wdaję się w dyskusję, jest za wcześnie.

Ogarnia mnie senność. Najchętniej zwinęłabym się w kulkę na poboczu i przespała godzinę, może dwie. Nie wiem, co się dzieje. Wypiłam kawę, ale oczy same mi się zamykają. Przypominają mi się historie o radzieckich żołnierzach, którzy maszerowali śpiąc. Walczę z tym. Czy ta kawa miała jakiś magiczny składnik? Nauczka: pij tylko to, co masz ze sobą. Droga jest prosta, ucywilizowana, bo to szlak rowerowy, ale oczy wciąż się zamykają – przydałyby się zapałki!

Szlak łączy się ze szlakiem rowerowym, więc to już pełna cywilizacja, a jeszcze nie dotarłam do Bieszczadów. Droga elegancka, a po drodze jest jakaś zielona budowla i jest też wiata ze stolikami i ławkami.

Zatrzymuję się, przekąszam coś, choć od śniadania minęły może dwie godziny. Liczę, że podniesie mi się cukier i senność przejdzie. I faktycznie, jest trochę lepiej.

Droga na szczęście nie jest wymagająca. Po drodze mijam retory – ale w nich nikt dzisiaj nie wypala drewna.

Retorta to duży, stalowy piec używany do wypalania węgla drzewnego w lasach Technologia ta została opracowana w 1980 roku w Instytucie Użytkowania Lasu w SGGW na zlecenie Zjednoczenia Produkcji Leśnej „Las”. Wcześniej do pozyskiwania węgla używano głównie mielerzy. Do wypalania stosuje się drewno bukowe, choć można użyć też innych gatunków liściastych, pod warunkiem, że nie są mieszane. Pełny cykl wypału trwa około trzech dni: jeden dzień na załadunek drewna, jeden na wypalanie i jeden na stygnięcie retorty. Retorty są szczególnie charakterystyczne dla Bieszczadów, choć dziś odchodzi się od tego sposobu wypału na rzecz nowszych technologii. W latach 90. XX wieku w Bieszczadach funkcjonowało 53 bazy wypału z niemal 600 retortami. Do 2017 roku liczba ta spadła do 11 baz i 84 retort. Działające retorty są obecnie popularną atrakcją turystyczną i na fb czasami można zobaczyć pytanie „gdzie one są”.

Dochodzę do punktu „Pod Hulskim”, gdzie znajduje się kolejna wiata dla rowerzystów. Zaczyna kropić, więc ubieram się i szukam oznaczenia szlaku. Początkowo widzę tylko szlaki rowerowe, ale po chwili odnajduję ukryte wejście na właściwą trasę. A później trasa jest tak oznaczona – ze miodzio. No ale witamy w Bieszczadach – tu na szlakach jest pełna cywilizacja i zupełnie nie wiem, skąd te opowieści o „dzikich Bieszczadach”. Dzikie to one były, zanim ja zaczęłam chodzić po górach…

Jest mżysto – ale i tak mnie to cieszy – ze nie jest to deszcz. Ileż można moknąć? Trasa prowadzi przez Otryt – długi, prosty grzbiet o długości około 18 km, otoczony jodłowo-bukowymi lasami. Brak widoków, tylko las, las, las. Idę grzbietem, bez wzlotów i upadków – taki spacer przez las aż do Chaty Socjologa, w której kiedyś byłam, zdobywając szczyt Trohaniec.

Po drodze mijam znak z informacja o zakazie ruchu – ze względu na pracę leśne. Ale co ja niby mam zrobić? poza tym nie słychać żadnych pił, ani pracy ciągników czy innych pojazdów leśnych. Chyba dzisiaj mają przerwę w pracy i wycinają inny odcinek lasu.

Na drodze leśnej mijam autko – elegancko zakryte pokrowcem. Jak się później dowiedziałam, właściciel kupił ale nie dojechał do domu… autko padło. Ot pech! i teraz stoi i czeka na lepsze chwile i ściągniecie go ze szlaku.

Chata Socjologa

Dochodzę o Chaty Socjologa.

Chata Socjologa została założona w 1973 roku z inicjatywy Henryka Kliszko i Norberta S. Wasilewskiego. Budowę rozpoczęło siedem osób, a później liczba pracowników wzrosła do około stu. Była to inicjatywa studentów Instytutu Socjologii UW, co wpłynęło na nazwę chaty. Prace prowadzone były w formie obozów budowlanych i studenckich, gdzie młodzi ludzie wykonywali różne zadania, jak wydobywanie żwiru i cięcie drewna. W budowie uczestniczyli także cieśle z Podhala. Z powodów ideowych chata nie ma prądu, bieżącej wody ani gazu. W pobliżu znajdują się dwa źródła wody. W 2003 roku chata spłonęła, ale została odbudowana w ciągu roku dzięki darowiznom i pracy sympatyków. Odbudowa ruszyła w sierpniu 2003 roku, a w 2004 chata była gotowa w stanie surowym. Nowa wersja jest nieco większa od pierwotnej. W 2015 roku powstało tam małe obserwatorium astronomiczne.

W Chacie Socjologa pustawo. Ale wrzątek jest i mogę zrobić sobie swoją herbatkę – po porannych przygodach nie chcę by mnie częstowano. Wystarczy ze droga mi się wydłużała tak bardzo sennie 🙂 W kominku pali się ogień i czuje jak po moim ciele rozpływa się cudowne ciepełko… aż przyjemnie posiedzieć i poudawać, że to już koniec 🙂

Gdy chcę wychodzić przychodzi z lasu jakiś mieszkaniec, i mówi ze idzie niedźwiedź szlakiem. Nie wiem czy to prawda, czy nie – ale zostaje jeszcze chwilkę- chociaż z daleka bym chętnie go zobaczyła, ale….zostaje w Kolibie. Panowie mówią ze niedźwiedzia to z daleka czuć przede wszystkim. Że jego zapach jest mocno intensywny. Poza tym, mogę jeszcze na szlaku spotkać starego bieszczadnika (niektórzy mówią zakapiora, ale bieszczadnik to bardziej adekwatne określenie) – ale pan nie jest niebezpieczny, chociaż lubi „towarzystwo”;-) Uzbrojona w taką wiedzę idę dalej…..

Szlak jest przyjemny, a po drodze do Dwernika mijam jeszcze Retory. Te też jeszcze nie pracują, chociaż już drewno jest gromadzone. (chociaż wydaje mi się że trochę zboczyłam z drogi wypatrując niedźwiedzia)

Droga jest przyjemna – jak widać na zdjęciu – pełna cywilizacja. Przechodzę przez San drewnianym mostem. A potem już czeka na mnie asfaltówka.

Dwernik

Dwerniki to miejscowość o starych korzeniach – ale dzisiaj, gdy się przez nią przechodzi trudno to zauważyć. Na wędrowców czeka tu przystanek autobusowy 😉 można w nim zrobić przerwę.. albo gdy dociśnie pewnie się przespać.

W 1533 roku właściciel Dwernika, Piotr Kmita Sobieński, sprzedał te tereny braciom Tarnowskim herbu Sas. Młodszy z nich, Łukasz, osiadł w Dwerniku i przyjął nazwisko Dwernicki, dając początek rodzinie szlacheckiej Dwernickich herbu Sas, znanej z wybitnych żołnierzy. W okresie międzywojennym wieś należała do powiatu leskiego województwa lwowskiego i mieściła komisariat Straży Granicznej. 24 kwietnia 1945 roku nacjonaliści z OUN-UPA zamordowali tu 7 Polaków, a 15 sierpnia 1946 zabili członka Komisji Przesiedleńczej i 5 żołnierzy. Dwernik jest jednym z najstarszych ośrodków górnictwa naftowego, z rafinerią i kopalniami ropy działającymi przed 1884 rokiem. Wydobycie ropy w regionie trwa do dziś. Po II wojnie światowej wieś została zniszczona i wysiedlona, a nowa zabudowa powstała po 1956 roku. W latach 1975–1998 miejscowość należała do województwa krośnieńskiego. Znajduje się tu kościół św. Michała Archanioła, zbudowany z materiałów pochodzących z cerkwi w Lutowiskach. W Dwerniku działa także Stanica Harcerska Hufca ZHP Pabianice.

Kościół św. Michała Archanioła w Dwerniku to drewniana świątynia, zbudowana w latach 1979–81. Wcześniej, w 1785, istniała tam cerkiew św. Michała Archanioła, która spłonęła po wysiedleniu mieszkańców Dwernika do ZSRR w 1946 roku. Wieś została zniszczona, ale zachował się starodrzew i resztki cmentarza. Nowy kościół powstał według projektu Jana Rządcy, a do budowy wykorzystano fragmenty rozebranej cerkwi z Lutowisk. Cerkiew ta, zbudowana w 1898 roku, była opuszczona po 1972 roku i rozebrana w latach 1979–80. Nowa świątynia w Dwerniku nawiązuje do historii zaginionej greckokatolickiej wspólnoty. Kościół św. Michała Archanioła w Dwerniku, choć nowy, wykorzystuje konstrukcyjne belki i wezwanie ze starej cerkwi. Jego bryła różni się od trójkopułowej cerkwi z Lutowisk, a sam budynek jest orientowany i obity gontem. Świątynia jest trójdzielna, z zamkniętym trójbocznie prezbiterium, dwoma zakrystiami, szerszą nawą i babińcem z przedsionkiem od zachodu. Blaszany dach zwieńczony jest strzelistą wieżyczką, a wokół znajduje się daszek okapowy wsparty na belkach. Wnętrze posiada pozorne sklepienie kolebkowe, chór muzyczny wsparty na belkach, a jedynym zabytkowym elementem jest ikona św. Michała Archanioła umieszczona w ołtarzu głównym.

Ale wnętrza nie udało mi się zobaczyć. Kościół zamknięty.

Koniec zwiedzenia – trzeba wrócić na szlak – tym bardziej, ze pogoda się psuje i z każdą chwilką coraz bardziej sie robi buro, wiec za chwilkę pewnie znowu będzie padać.

W drodze na Magurę Stuposiańską

Z Dwernika do dzisiejszej trasy to rzut kamieniem — przynajmniej przy dobrej pogodzie. Tym razem jednak droga się wydłuża, bo staje się lepka od wilgoci. Po chwili zauważam, że nie jestem tu sama. Ktoś szedł przede mną, zostawiając ślady, które jeszcze nie wypełniły się wodą. Nie czuję jednak jego zapachu, może to dlatego, że niedawno się kąpał. Okazuje się, że to niedźwiedź – jego ślady towarzyszą mi przez całą drogę. Wyciągam więc dzwonek na niedźwiedzie i zaczynam hałasować. Droga, według mapy, powinna prowadzić nieco inaczej, więc uważnie przyglądam się drzewom w poszukiwaniu oznaczeń. Mając takiego towarzysza, nie mam ochoty zbaczać ze szlaku. Tym razem nie będę szukać skrótów.

Tymczasem pogoda staje się coraz bardziej lepka i mokra… dodatkowo z czasem mam mleko.. wiec, jak niedźwiedź nie będzie hałasował bardziej niż ja, to nie mam szansy go zobaczyć pierwsza. Jest mała adrenalinka 🙂 no ale przecież nie zrezygnuje z planów. To jego królestwo. Wiec, zostaje „Ahoj, przygodo!’ i do przodu…

Trasa staje się teraz najbardziej wymagająca z całego dnia. Ścieżka jest coraz węższa, mokra i prowadzi pod górę – w końcu prawdziwy górski szlak, pierwszy taki dzisiaj. Próbując przejść pod zwalonym drzewem z oznaczeniem, elegancko się wywracam. Zapomniałam, że muszę bardziej się schylić, bo mam na sobie plecak. Od razu przypomniały mi się lekcje jazdy konnej, kiedy instruktor ostrzegał, że koń zawsze kalkuluje, czy zmieści się pod przeszkodą, ale nie bierze pod uwagę jeźdźca. To jeździec musi o tym pamiętać i ewentualnie skorygować trasę. A ja, jak widać, zapomniałam, że z plecakiem nie jestem tak zwinna, jak myślałam. Skończyłam więc rozczapierzona pod gałęzią jak żaba. Cała ta sytuacja strasznie mnie rozbawiła.

Podnoszę się.. i wędruje dalej. Dalej też jest ciężko – bo mokro, ślisko i po górę. I nie mogę się doczekać. Już kiedyś byłam na Magurze Stuposiańskiej – ale to były zupełnie inne warunki i z innej strony wchodziłam 😉

I w końcu docieram na Magurę… wokół urocze mleko…;-) widoków nie ma bo i tak szczyt otoczony lasem. To teraz już z górki;) .. hehe. naiwna..

Oby do Koliby dojść

Z Magury Stuposiańskiej do Koliby to pewnie jest z 2 kilometry I byłby by gdybym wiedziała gdzie idę.

Na początku była prościzna – ale im bliżej Koliby tym było gorzej. W pewnym momencie gdzieś ścieżka zamieniła mi się w strumyk, wiec szłam obok i nawet nie zauważyłam kiedy – ale zeszłam ze szlaku. Każda próba powrotu oddalała mnie od Koliby. Kropka na telefonie szalała – a deszcz padał. Wiec, w cale nie robiło mi się przyjemnie, Dodatkowo doszła do tego presja, ze kuchnia w Kolibie jest tylko do 18tej. Nie mam zasięgu, wiec nie mam jak zadzwonić by powiedzieć ze ja bym chciała chociaż pierogi;) Krążyłam wokół Koliby niczym sęp nad ofiarą.. i ciągle się z nią rozmijałam W końcu udało mi się trafić na drogę i już kurczowo się jej trzymałam.

tędy???

Do Koliby dotarłam po 18tej wiec, żegnaj kolacjo – witaj potrawko LIZO …


Koliba Studencka Politechniki Warszawskiej (777 m n.p.m.) to chatka studencka w Bieszczadach, położona pod Przełęczą Przysłup Caryński (785 m n.p.m.), pomiędzy Połoniną Caryńską a Magurą Stuposiańską. Leży w sąsiedztwie węzła szlaków pieszych (żółty, zielony), historyczno-przyrodniczego, konnego i rowerowego. Z Koliby rozciąga się widok na Tarnicę i Bukowe Berdo. Wybudowana przez studentów Politechniki Warszawskiej w latach 1972–1974, do dziś należy do uczelni. Przed remontem oferowała 18 miejsc noclegowych i pole namiotowe. Po rozbudowie, oficjalnie otwarto ją 24 września 2010 roku. Otwarcia dokonali rektor Politechniki Warszawskiej i Politechniki Świętokrzyskiej. Nowa Koliba, dostępna od 1 października 2010, nawiązuje do przedwojennych karpackich schronisk oraz regionalnej architektury. Jest to najnowsze schronisko w Bieszczadach.

Oprócz mnie w schronisku nocuje grupa panów, którzy raczą się ognistym płynem przed Kobią. Częstują mnie, ale ja dziękuje – chociaż jest mi zimno, to jednak ognistego płynu nie potrzebuję, potrzebuje coś zjeść. Przy odbieraniu klucza Pani mi proponuję ze za drobną opłatą mogę dostać pokój na wyłączność. korzystam z tej super oferty. Na myśl ze panowie jak sobie podpiją to będą jak głodne drwale w lesie i będą chrapać jak Rumcajs.. kilka złotych traci dla mnie wartość, zwłaszcza że nie wydałam znowu pieniędzy na ciepły posiłek. Dobrym pomysłem było kupienie dań LIZO – chociaż smakują jak karton – to chociaż zapełniają żołądek.

W schronisku nie jest za ciepło, wiec nawet nie próbuje robić prania. I tak nie wyschnie, ani nawet nie podeschnie. Zresztą jutro będę w cywilizacji;-) czyli w Ustrzykach Górnych, a w Domu Rekolekcyjnym jest pralka!!!! Rany, jak człowiek zmienia w takiej wędrówce pogląd na coś tak oczywistego jak dostęp do gorącej wody bez limitu oraz dostęp do pralki.