Niebieski Szlak Karpacki: Krasiczyn – Kalwaria Pacławska (3 z 14)
Trzeci dzień wędrówki Niebieskim Szlakiem Karpackim Rzeszów – Grybów, ponoć najdzikszym szlakiem górskim w Polsce …ale czy to prawda? sprawdź…
Dzień 3 z 14: dzisiaj trasa: Dynów – Krasiczyn
Region: Pogórze Przemyskie
Najwyższy punkt: Szybenica, 496 m n.p.m.
Punkty 38 GOT
Łącznie do przejścia: 430 km
Dziś do przejścia: 29.1 km
Zostało: 312,6 km
Link do mapy: https://mapa-turystyczna.pl/route/3f2kc
Link do planu oraz informacji o sklepach i noclegach na trasie: TU
Jeśli uważasz, że informacje zamieszczone na blogu są przydatne postaw mi wirtualną kawę.
z góry dziękuje 🙂
Początek dnia
Rozpoczynam moją wędrówkę od Hotelu Impresja w Krasiczynie, kierując się w stronę najbliższego sklepu, aby uzupełnić zapasy przed dalszymi przygodami. Jeśli masz więcej czasu, gorąco polecam odwiedzić Zamek w Krasiczynie – miejsce, które kiedyś zwiedzałam.
Zamek w Krasiczynie to ciekawy obiekt, będący przykładem architektury renesansowo-manierystycznej. Można tu podziwiać przepiękne sgraffito – dekoracje przedstawiające sceny biblijne, medaliony z popiersiami cesarzy oraz wizerunki polskich królów i sceny myśliwskie. są też tu przepiękne arkady. Zawsze mnie zaskakuje ze tak mało mamy arkad w Polsce. Przy naszym klimacie, gdzie często pada, a śnieg utrudnia życie, było by przecież to dużym ułatwieniem, gdyby można było skryć się przed deszczem, śniegiem czy upałem w arkadach.
Podczas mojej poprzedniej wizyty zwiedziłam także Salę Tortur, ale nie wiem czy teraz też ona jest. W zamku jest też pięknie odrestaurowana kaplica. Pamiętam również długi most prowadzący do zamku.. ale tym razem te atrakcje mnie ominęły. Niestety, tym razem było za wcześnie na zwiedzanie zamku, a poza tym. SZLAK MNIE WZYWAŁ 🙂
NSK mnie wzywa!
Moja wędrówka rozpoczęła się od przejścia przez miasto, które powoli budziło się do życia. Ludzie spieszyli się do pracy, niektórzy wsiadali do autobusów by podróżować do kolejnego miejsca na liście wycieczki…
Tuż za Krasiczynem, przy samym szlaku , znajduje się cmentarz żydowski, będący ważną pamiątką po czasach, gdy Polska była miejscem wielokulturowej wspólnoty. Andrej Potocki kiedyś napisał: „W 1785 roku mieszkało tu siedemdziesięciu Żydów, należących do kahału przemyskiego. W 1835 roku na terenie miejscowej parafii rzymsko-katolickiej żyło trzydziestu sześciu Żydów. Przed wybuchem I wojny światowej lokalna społeczność izraelicka liczyła sto dwadzieścia osób, natomiast w 1921 roku już tylko trzydzieści dwie osoby.”Spadek ten był związany z emigracją, gdy ludzie szukali lepszego miejsca do życia, część z nich nowego życia szukała za wielka wodą, w Ameryce.
Cmentarz jest niewielki i znajduje się bezpośrednio przy szlaku. Na jego terenie znajduje się tylko kilka macew oraz obelisk z napisem „Pamięci starszych braci w wierze”. Co wyjątkowe to to, że teren cmentarza został uporządkowany z inicjatywy lokalnego księdza, który za swoją działalność został odznaczony przez ambasadora Izraela, prof. Szewacha Weissa, dyplomem uznania „Za zasługi w ochronie dziedzictwa kultury żydowskiej w Polsce”.
Początek trasy za cmentarzem w Krasiczynie to naprawdę przyjemny spacer przez las. Ścieżki są szerokie i dobrze oznakowane, więc trudno się zgubić – pełna górska cywilizacja. Na końcu pierwszego etapu tej trasy natrafiam na punkt opisany na tablicy jako „Przystanek nr 3 – Schrony bojowe punktu oporu Krasiczyn”.
Schrony bojowe w Krasiczynie to część większego systemu umocnień, zbudowanego przed II wojną światową w ramach tzw. Linii Mołotowa. Były to radzieckie fortyfikacje zlokalizowane wzdłuż nowej granicy ZSRR, ustanowionej po podziale Polski w 1939 roku na mocy paktu Ribbentrop-Mołotow. Punkt oporu Krasiczyn był jednym z wielu miejsc, gdzie te schrony były rozmieszczone.
Na tablicy znajdują się informacje o strukturze i przeznaczeniu tych schronów, czyli ich celem była obrona strategicznych przejść oraz zabezpieczenie przed atakiem wroga. Schrony w Krasiczynie miały charakter obronny, były wyposażone w miejsca na karabiny maszynowe oraz stanowiska obserwacyjne. Do dziś przetrwało kilka takich obiektów, które można zobaczyć w okolicy.
Pomimo że nie jestem wielka miłośniczką zwiedzania schronów i bunkrów oraz innych pozostałości wojennych etc, to i tak lubię tam zajrzeć „przy okazji” Na zdjęciach wygląda to jak zwykła kupa kamieni, ale na miejscu warto poświęcić chwilę, aby poczuć atmosferę tego miejsca. Po opuszczeniu ruin schronu, wracam na szlak. A przynajmniej taki mam zamiar.
Gdzie jest NSK?
No to gdzie jest szlak? To dobre pytanie. Może by go nie było, gdybym nie zboczyła do schronu, ale… 😉 Gdy wracam na trasę, nie widzę żadnych oznaczeń, a moja aplikacja pokazuje, że jestem blisko szlaku. Problem w tym, że tam, gdzie powinnam wejść na szlak, znajdują się jedynie zarośla i krzaki. Przejście przez nie bez maczety albo nożyc do przycinania żywopłotów nie wchodzi w grę.
Zaczynam poszukiwania. Skoro szlak gdzieś tu jest, to go znajdę! ahoj, przygodo! Zaczynam krążyć, zataczając półkola wokół miejsca, gdzie aplikacja wskazuje trasę. W końcu, ku mojemu zaskoczeniu, nagle znajduję się na szerokim trakcie, po którym najwyraźniej jeżdżą traktory. To zupełnie mnie zaskoczyło, ale cieszę się, że w końcu udało mi się wrócić na właściwą drogę. A niebieska kropka na telefonie poprawnie pokazywała ze szlak jest na wyciągniecie dłoni, bo trasa jest dokładnie za tymi chaszczami. 😉 tylko wejście jest z innej strony.
Później wszystko staje się jasne i bezproblemowe. Schodzę leśną drogą do Dybawki Górnej. Muszę tylko uważać na psy przy domu na skrzyżowaniu w samej miejscowości. Niby panowie stoją na podwórzu i coś naprawiają, a brama jest zamknięta, ale brama jest tak umocowana ze pod nią wszystkie psiaki mogą swobodnie przejść, i cztery czy pięć kudłatych psiaków z tego korzysta i wbiega na drogę, wściekle na mnie ujadając. Panowie tylko podnoszą głowy, ale psów nie wołają. No cóż, ahoj, przygodo! Ostrzegano mnie przed niedźwiedziami, a nie przed psami. Na szczęście psiaki boją się moich kijków trekkingowych, wystarczyło je nieco unieść. Najwyraźniej mają złe doświadczenia jeśli chodzi o kije, bo szybko zwijają ogony i uciekają. Ufff… Żyję, przynajmniej tym razem.
Oczywiście, szlak prowadzi przez środek miejscowości, więc czeka mnie spacer po asfalcie. Witaj, najdzikszy szlaku! 😉
Forty na Niebieskim Szlaku Karpackim
Za Dybawką przekraczam drogę Przemyską i znowu wchodzę do lasu. Samo wejście jest nieco dzikie, a przejście przez drogę musi odbyć się szybko, bo ruch jest spory. W lesie czeka mnie przepiękna leśna ścieżka, która prowadzi mnie aż do Fortu VII w Prałkowicach. Sam fort warto zwiedzić. Na początku zastanawiałam się, czy warto, bo wiadomo – czas, no i kolejna wojenna pamiątka..… a tu trzeba iść, iść, aż do końca. Na szczęście zwyciężyła moja ciekawość.
Fort VII Prałkowce, pełnił funkcję fortu pancernobetonowego, stanowiącego część zewnętrznego pierścienia obronnego Twierdzy Przemyśl. Budowa tego fortu rozpoczęła się w latach 80. XIX wieku, a ukończono ją na początku XX wieku. Fort został zaprojektowany zgodnie z nowoczesnymi standardami inżynieryjnymi, w tym zastosowaniem betonu, co miało zapewnić lepszą odporność na ogień artyleryjski. Był uzbrojony w ciężką artylerię oraz wyposażony w stanowiska obserwacyjne, magazyny amunicji i schrony dla żołnierzy.
Forty Przemyśla, w tym Fort VII Prałkowce, odegrały kluczową rolę podczas oblężeń Twierdzy Przemyśl w latach 1914–1915. W czasie pierwszego oblężenia Rosjanie próbowali zdobyć twierdzę, jednak dzięki silnej obronie, w tym działaniom z fortów takich jak Prałkowce, atak zakończył się niepowodzeniem. Drugie oblężenie, które miało miejsce na początku 1915 roku, było już skuteczniejsze dla Rosjan. Z powodu braku zaopatrzenia oraz osłabienia obrony, Austriacy zdecydowali się poddać twierdzę, a część fortyfikacji, w tym Fort VII Prałkowce, została zniszczona przez obrońców, aby nie wpadły w ręce przeciwnika.
W okresie międzywojennym oraz po II wojnie światowej fort w Prałkowcach, podobnie jak inne forty, popadł w ruinę. Szkoda, że nie jest zagospodarowany, bo świetnie nadawałby się na jakieś centrum kulturalne. Część fortu jest zapadnięta, drzewa chciwie go przejmują, a można także dostrzec ślady ludzkiej obecności – resztki ognisk, trochę śmieci, ale na szczęście niezbyt dużo. Fort zrobił na mnie duże wrażenie, więc spędziłam tam trochę czasu 😉
Pooglądałam, pochodziłam po korytarzach, i ruszam dalej bardzo przyjemnym, leśnym szlakiem…
W Prałkowicach wita mnie ścieżka rowerowa i oczywiście wiatka – chociaż słabo nadająca się na ew. nieplanowany nocleg, bo jest tylko zadaszenie, i brak ścian. To chyba zaczyna być standardem – tam, gdzie są ścieżki rowerowe, pojawiają się wiaty z ławeczkami, stolikami… Nic, tylko zrobić przerwę. Korzystam z tego dobrodziejstwa i robię przerwę na drugie śniadanie. Gdy tak sobie siedzę i zajadam drożdżówkę, mija mnie wędrowiec. Szybko idzie… a plecak ma taki, że chyba bym się w nim zmieściła. Nie zatrzymuje się, chyba nawet nie zauważa wiaty. Pędzi jak pędziwiatr z górki na pazurki. Poza tym nie każdy musi być towarzyskim introwertykiem w górach jak ja :p
Potem przechodzę przez Prałkowice – rzecz jasna asfaltem, a następnie znowu wchodzę do lasu. Na samym wejściu spotykam wędrowca z ogromnym plecakiem. Mruczy coś pod nosem. OK, nie pogadamy. Tak też bywa. Zostawiam go zajadającego coś tam, a sama ruszam dalej.
Po drodze mijam słupek z informacją „Fort 2 Kruhel – 3075 m”.
Fort II Kruhel, znajdujący się około 3 km od Prałkowiec, również jest częścią Twierdzy Przemyśl. Był to fort artyleryjski o charakterze ziemno-betonowym, wybudowany w latach 1880-1886. W swojej konstrukcji wykorzystywał nowoczesne w tamtych czasach technologie obronne, takie jak stanowiska dla dział i moździerzy, a także koszary i magazyny amunicji. Fort pełnił funkcję obrony przeciwartyleryjskiej i stanowił ważny element obrony południowo-wschodniego odcinka twierdzy. W czasie I wojny światowej fort został mocno zniszczony, szczególnie podczas trzeciego oblężenia, kiedy to Twierdza Przemyśl została ostatecznie zdobyta przez Rosjan. Po wojnie fort popadł w ruinę.
Szlak leśny jest meandrujący, kręty. Po drodze mijam jakieś próby budowania szałasu albo ustawienie tak gałęzi by dobrze wyschłym by wykorzystać je przy rozpałce ogniska. Potem szlak łączy się ze ścieżką rowerową, więc znowu wszystko jest dobrze oznaczone i trudno się zgubić. Dodatkowo, znajduje się tu nawet punkt widokowy z opisem, co można zobaczyć. Nie spodziewałam się takiego zgromadzenia fortów – no ale nie poszukiwałam informacji na ten temat, a okolice mi są obce (poza zamkiem w Krasiczynie).
Po chwili docieram do szczytu Wapiennicy, 394 m n.p.m (dobrze że jest oznaczony, bo inaczej bym nie zauważyła ze to szczyt) oraz pod drzewo Szwejka, gdzie znajduje się Szwejkowa Tablica, która informuje:
Drodzy Szwejkowie! Musicie dokonać tu wyboru. Oto bowiem Szwejk maszerował z Przemyśla do Dobromila, a dalej na Lwów. Aby tego dokonać należy przekroczyć granicę polsko-ukraińską w Medyce. Możecie również, wybrać skrót i szlakiem niebieskim, poczynając od tego miejsca, dotrzeć aż do przejścia granicznego w Krościenku i poznawać miejsca przygód Szwejka na terenie Polski, od Krościenka do Radoszyc, zwiedzając po drodze piękne, królewskie miasto Sanok. Jeśli dokonaliście już wyboru, życzymy przyjemnej wędrówki!
Ze Szwejkiem będę miała okazje jeszcze się minąć 🙂 co mnie cieszy…
Szlak przez jakiś czas biegnie wzdłuż ścieżki rowerowej, co jest sporym ułatwieniem.
Na rozwidleniu czerwonego i niebieskiego szlaku, Pod Helichą – spotykam ponownie wędrowca z dużym plecakiem. On też idzie jak się okazuje Niebieski Szlak Karpacki. Wczoraj, na trasie złamał jeden z kijków. I to już nasze ostatnie spotkanie. On gotował obiad na kuchence, a ja miałam kanapki, wiec mi posiłek poszedł szybciej. Więcej, już się nie spotkaliśmy. Ale nie wyobrażam siebie tej trasy, z tym błotem żeby iść bez kijków lub z jednym. Nie jeden raz mnie ratowały przed całościowymi okładami z błota.
Następnie ścieżka staje się węższa i bardziej błotnista. Niestety, zamiast wygodnej ścieżki, część trasy prowadzi przez miejsca, gdzie odbywała się wycinka drzew. To sprawia, że szlak jest rozjeżdżony, staje się coraz bardziej błotnisty. Moją wędrówkę urozmaica deszcz. Oczywiście, nie może być inaczej – dzień bez deszczu to dzień stracony. Zakładam pelerynę i idę dalej, bo co innego mogę zrobić? Nikt mi nie gwarantował pogody.
Po drodze pojawia się jeszcze jedna „atrakcja” – ambony myśliwskie. Mam nadzieję, że nikt nie czeka tam na zwierzynę i nie pomyli mnie z sarną czy dzikiem. Aż do szczytu Szybienica (496 m n.p.m.) wędruję przez las, a potem wychodzę na łąkę z widokiem na miejscowość Koniusza. Przez chwilę kusi mnie, by nie iść szlakiem, ale prosto przez łąkę – w końcu i tak mam mokro w butach, więc jakie to ma znaczenie? Decyduję się jednak iść zgodnie ze sztuką. Poza tym, ktoś już przede mną szedł przez łąkę, wiec chociaż wiem ze nie wpadnę w jakąś dziurę i się nie podtopię jak wczoraj. Z łączki rozpościera się fajny widok
Tuż przed wejściem na asfalt leży jakaś dziwna, wielka płyta, która kojarzy mi się z nagrobną. Nie ma na niej żadnych napisów, chociaż jest oznaczenie szlaku….. Ale nie sądzę żeby to było przeznaczenie tej płyty.
No dobrze, robię przerwę. Dzwoni telefon, i to dość ważny. Panie z Kalwarii Pacławskiej z Domu Pielgrzyma dzwonią, pytając, o której będę. Rozmawiamy chwilkę i ustalamy, że dotrę późno, czyli już po zakończeniu ich pracy (kończą ok 16tej). Klucz zostanie więc dla mnie na stole w pokoju, a pieniądze mam wrzucić do skrzynki za recepcją, tylko bym zaznaczyła, że są ode mnie. Ufff, dobrze, że mam gotówkę i akurat taką kwotę, która nie wymaga wydawania reszty. Miło, że panie obdarzają mnie takim zaufaniem – przecież mogłabym nie zapłacić. Fajnie, że są tacy przyjaźni i pomocni ludzie. Koniec pogaduch, czas ruszać dalej.
Po przejściu około 300 metrów asfaltu wchodzę do lasu, a miejsce wejścia oznaczone jest fragmentem taśmy biało-niebieskiej. Początkowo szlak jest świetnie oznaczony, oznaczenie na oznaczeniu…. a potem.. nagle przy próbie ominięcia jeżyn.. tracę kontynuacje oznaczenia szlaku i gdzie się obrócę tam jeżyny i brak śladu po oznaczeniu.. No to był błąd – trzeba było iść dalej ukochanym asfaltem.
Trasa, która powinna zająć chwilę, zajęła mi dużo dłużej. Więc jeśli nie jesteś ortodoksyjnym wędrowcem – możesz ominąć ten fragment, chociaż za to będzie droga prowadziła asfaltem. Coś za coś.
Potem schodzę do Gruszkowej, początkowo fajna trasą przez łąkę, którą ktoś przede mną wydeptał.. potem znów trochę asfaltu.
W Gruszkowej czeka mnie niespodzianka. Jest piękny drogowskaz z informacją, którędy do Kalwarii Pacławskiej i Arłamowa. Ale uwaga – to nie jest szlak niebieski karpacki, choć również na oznaczeniu jest wykorzystany kolor niebieski. To taka zmyłka. Trzeba skręcić i przejść przez całą miejscowość, pewnie z 500-600 metrów. Dopiero wtedy schodzi się ze szlaku.
Czas na „okłady z błota” i małe zagubienie. To pewnie moja nieuwaga i naturalne rozglądanie się za nie wiadomo czym (np. za fioletowymi dzwonkami) spowodowały, że się trochę zgubiłam.
Ważne, żeby iść z górki na pazurki, wtedy bezpiecznie dotrzesz do miejscowości Huwniki. Zejście jest całkiem przyjemne z widokiem, a samo przejście przez Huwniki też nie jest złe. Prowadzi mnie prosto do sklepu, by uzupełnić zapasy.
W Huwnikach, po uzupełnieniu zapasów, idę dalej. Szlak prowadzi mnie przez rzekę, nad którą zaczyna się jakaś impreza. Dobrze, że teraz idę, bo towarzystwo raczej nie zachęca do zawierania znajomości.
Idę pod górę do Kalwarii Pacławskiej. Zalesiona część szlaku nie jest zbyt długa, potem już idę łąką i są widoki. Fajnie jest, tym bardziej że mam moskitierę, bo znowu głodna horda owadów próbuje dobrać się do mojej „błękitnej” krwi.
Po drodze mijam pana przycinającego żywopłot. Oj, przydałyby mi się czasami jego nożyce. Chwilę miło rozmawiamy – pan podziwia moją moskitierę i mówi, że on też ma gdzieś taką moskitierę, i że to dobry pomysł – sam co nieco ocieka krwią po zabitych komarach.. Cieszę się, że go nie odstraszyłam swoim widokiem „czarnej wdowy” 🙂 Słońce cudownie zachodzi, a mnie już się nie spieszy. Jest fajnie i błogo, choć gdzieś z tyłu głowy mam myśl, że dziś zmoczyłam wszystkie pary skarpet i muszę zrobić porządne pranie… ciekawe czy wyschną przez noc.
Idę do Kalwarii Pacławskiej, której historia sięga XVII wieku, kiedy to Andrzej Maksymilian Fredro, wojewoda podolski, założył tutaj klasztor oraz stację Drogi Krzyżowej, inspirowaną tą z Jerozolimy. W 1665 roku rozpoczęto budowę pierwszych kaplic, które miały symbolizować poszczególne etapy Męki Pańskiej. Kalwaria szybko zyskała na znaczeniu, stając się ważnym centrum kultu religijnego.
Trafiam pod wielgachny budynek świątyni, czyli kościół pw. Znalezienia Krzyża Świętego i Matki Bożej Kalwaryjskiej. Obiekt ten jest centralnym punktem miejscowości i charakteryzuje się typową dla baroku monumentalnością i bogatym zdobnictwem. We wnętrzu świątyni znajdują się liczne cenne dzieła sztuki sakralnej, w tym słynący z łask obraz Matki Bożej Kalwaryjskiej. Tym razem rezygnuje ze zwiedzania. Może jak coś zjem i się wypiorę?
Domy w Kalwarii Pacławskiej są zróżnicowane pod względem architektonicznym.Większość starszych domów zbudowano z drewna, bardzo ciekawie wyglądają te domy. Pewnie gdybym była tu parę godzin wcześniej, to co drugi, trzeci dom miałby jakiś stragan z pamiątkami i jedzeniem dla pielgrzymów-turystów.
Wędrując przez miejscowość szukam Domu Pielgrzyma. Znajduję go, to również duży obiekt. Pusty, zimny. Jest recepcja i od razu rozumiem, dlaczego panie powiedziały, że wrzucenie pieniędzy na recepcyjne biurko jest bezpieczne. Ono znajduje się za szybą 😉 Odszukuję swój pokój – fajnie, mam go na wyłączność. Jest też łazienka. Całość jest nieco chłodnawa, ale to zrozumiałe, biorąc pod uwagę, że to ogromny budynek o grubych murach. Rozbawia mnie ilość papieru toaletowego – chyba ze dwie zgrzewki! Czyżby pielgrzymi cierpieli na rozstrój żołądka? Ufff, dobrze, że mnie to nie dotyczy. Na pościeli mam wyhaftowany napis „Kalwaria Pacławska” – czyli niczym w ekskluzywnym hotelu:)
W budynku odnajduję czajnik i robię sobie obiad – dziś liofilizowany makaron ze szpinakiem. Chyba najlepsze danie liofilizowane, jakie kiedykolwiek jadłam – jedyne, które nie smakuje jak karton. Potem pranie i spanie… Jutro też jest dzień. Dobrej nocy:-)
Jeśli uważasz, że informacje zamieszczone na blogu są przydatne postaw mi wirtualną kawę.
z góry dziękuje 🙂
Przydatne informacje dotyczące Niebieskiego Szlaku Karpackiego: Rzeszów Grybów
Mój plan: Zobacz
Sklepy na trasie: Krasiczyn, Huwniki, Kalwaria Pacławska (w godzinach obsługi pielgrzymów można znaleźć coś do zjedzenia)
Wiaty: na szlaku rowerowym Prałkowce,
Źródła wody: niezauważanym, ale można pobrać wodę ze strumieni, jak się ma filtr albo poprosić w domach.
Noclegi (zobacz: listę noclegów):
* dzień rozpoczęłam w Hotelu Impresja w Krasiczynie
* dzień zakończyłam w Domu Pielgrzyma w Kalwarii Pacławskiej.
Odznaki za przejście: Zobacz.
Jeśli uważasz, że informacje są przydatne postaw mi wirtualną kawę.
Dzięki temu będę mogła dalej dzielić się swoja pasją, a Ty zaoszczędzisz czas na planowaniu i poszukiwaniu informacji