RADOŚĆ PODRÓŻOWANIA

Wioletta w podróży
Podróże

Niebieski Szlak Karpacki: Kalwaria Pacławska – Ustrzyki Dolne (4 z 14)

Czwarty dzień wędrówki Niebieskim Szlakiem Karpackim Rzeszów – Grybów, ponoć najdzikszym szlakiem górskim w Polsce. 😉 ale czy to prawda? sprawdź…

Dzień 4 z 14: dzisiaj trasa: Kalwaria Pacławska – Ustrzyki Dolne
Pogórze Przemyskie, Góry Sanocko-Turczańskie
Najwyższy punkt Kamienna Laworta, 771 m n.p.m.
Punkty 46 GOT
Łącznie do przejścia: 430 km
Dziś do przejścia: 39,7 km
Zostało po dzisiejszym dniu: 348,9 km
Link do mapy: https://mapa-turystyczna.pl/route/3f2kt
Link do planu oraz informacji o sklepach i noclegach na trasie: TU

Jeśli uważasz, że informacje zamieszczone na blogu są przydatne postaw mi wirtualną kawę.
z góry dziękuje 🙂

Dzień zaczynam od leniwej pobudki w Domu Pielgrzyma w Kalwarii Pacławskiej. Niestety, moje pranie – nadal mokre, a budynek zbyt chłodny, by cokolwiek wyschło. Może słońce i wiatr pomogą. Nawet nie sprawdzam pogody – nie ma to sensu, trzeba iść! Przechodzę przez śpiącą Kalwarię Pacławską, a potem wkraczam na błotniste ścieżki.

Nogi ślizgają się, ale widzę, że nie tylko ja mam ten problem. Trasa na różnych mapach różni się od sobie, lecz wszystkie ścieżki łączą się w końcu. Przygotowując się do NSK, pobrałam ślad szlaku z mapy-turystyczne.pl i wgrałam do mapy.cz – i teraz mam dwa w jednym.

Mogę porównać obie mapy i zobaczyć jak się ma do rzeczywistości. A ze tu się rozchodzą, by zejść się ze sobą, wybieram tą trasę która przebiega przez szczyt Żytne. Co było dobrym pomysłem, bo na szczycie jest fajna wiatka 🙂 a tak bym ją pominęła. W wiacie, ktoś zostawił czołówkę. Na tyle wiaty znajduje się oznaczenie szczytu.

Dalej mijam drzewa wyglądające jak smoki – naprawdę niesamowity widok. Szlak nie jest idealnie oznaczony, ale wystarczająco szeroki, by trudno było się zgubić.

Sama trasa, jest dość dość monotonna, co jakiś czas mijam małe domki na skraju drogi lub w lesie, które – jak się potem dowiaduję – leśnicy używają do przechowywania siana dla zwierząt na zimę.

Tym bardziej, że po drodze widzę ślady niedźwiedzi. Na szczęście w ich odchodach nie ma w nich dzwoneczków po wędrowcach 🙂 może zjadają tylko wędrowców GSB 😉 Szutrowa droga co jakiś czas ma z boku ułożone płyty betonowe (?) – może to jakieś lądowiska dla helikopterów albo miejsca dla samochodów straży granicznej lub wojska? nie wiem.. ale przyjemnie się na nich siedzi podczas drugiego śniadania – bo trawa wilgotna, a szutrówka czy leśna droga to wiadomo 😉

Co jakiś czas też mijam ambony myśliwskie. Niestety też są zamknięte i niektóre kłódki to aż lśnią z daleka. Trochę słabo, bo wszytko (wiatki na sianko i ambony) na takim bezludziu pozamykane.

Na Przełączy Pod Suchym Obyczem spotykam Staż Graniczna, przygotowują się do monitorowania granicy z Ukraina z wykorzystaniem drona. Wskazują mi że mam iść droga a nie szlakiem przez las i łąkę. Dostosowuje się.. owszem będę mieć suchsze i czystsze buty, ale trasa asfaltowa…. na szczęście ta trasa jest troszkę tylko dłuższa.
A potem dochodzę do drogi prowadzącej do słynnego Arłamowa, które znam z dawnych opowieści pana doktora jak tam na soczek z synem jeździł 😉

Dla niewtajemniczonych: Arłamów to miejscowość w Bieszczadach, która była znana głównie ze swojego tajemniczego ośrodka wypoczynkowego dla prominentnych członków władz PRL. Kompleks został zbudowany w latach 60. XX wieku i był zamknięty dla zwykłych obywateli, a dostęp do niego mieli jedynie partyjni dygnitarze oraz ich goście. Najsłynniejszym mieszkańcem Arłamowa był Lech Wałęsa, który był tam internowany w 1982 roku, podczas stanu wojennego. W tym czasie kompleks służył jako luksusowy ośrodek rekreacyjny z basenami, kortami tenisowymi, a także zapleczem myśliwskim. Bywały tam takie postacie, jak Edward Gierek, Wojciech Jaruzelski czy Józef Cyrankiewicz. Po upadku PRL-u ośrodek został częściowo zaniedbany. W 2013 roku obiekt został odnowiony i obecnie pełni funkcję luksusowego hotelu. Obecnie Arłamów przyciąga zarówno polityków, biznesmenów, jak i celebrytów oraz turystów z nieco bardziej zasobniejszym portfelem 😉

Kiedy już wkroczyłam na asfalt, towarzyszył mi on przez dłuższy czas. Niestety, przy Przełęczy Pod Jamną nie zauważyłam, że powinnam wybrać inną drogę asfaltową, zamiast tej głównej, i przez około 3 km szłam w złym kierunku. Gdy to odkryłam, przez chwilę zastanawiałam się, czy nie kontynuować mojej pomyłki, ale ostatecznie zdecydowałam się wrócić i trzymać się właściwej trasy. W sumie cieszę się, bo na tej drodze czekał na mnie słynny stolik „Spragnionego napoić” – szkoda byłoby go przegapić.

Poza tym, szlak był jednak dość nudny, a asfalt ciągnął się aż do bólu stóp 😉 Na skraju drogi były te dziwne płyty. Zatrzymałam się przy nich na chwilę, gdy zauważyłam samochód, który krążył tam i z powrotem. Przejeżdżał kilkaset metrów do przodu, zawracał i znów mijał mnie. Samochód wyglądał jak zwykłe prywatne auto, nieoznakowane, ale czułam się z tym niekomfortowo, nie wiedząc, o co chodzi. Zdecydowałam się więc ruszyć dalej. Okazuje się, że czuję się bezpieczniej wśród niedźwiedzi niż na „ucywilizowanej” trasie 😉

Szlak poprowadził mnie na drogę, którą wcześniej porzuciłam, a ta prowadziła do miejscowości Kwaszenina. Przecięłam tę drogę i czekałam, aż zanurzę się w bezpieczną krainę lasu. Weszłam na leśną ścieżkę, nieco kamienistą.

Po chwili podjechał do mnie na motocyklu funkcjonariusz Straży Granicznej i rozpoczęła się interesująca rozmowa.

On: „Cześć, dokąd idziesz?”
Ja: „Idę Niebieskim Szlakiem Karpackim.”
On: „A skąd i jak daleko dzisiaj idziesz?”
Ja: „Dzisiaj śpię w Ustrzykach Dolnych, wyruszyłam z Kalwarii Pacławskiej.”
etc etc i nagle, ni z tego i owego:
On: „Poczekaj tu chwilę, muszę coś sprawdzić i zaraz do Ciebie wrócę”
Ja: „OK.”

Pan odjechał, ale oczywiście nie czekałam, bo szlak przede mną był jeszcze długi, a pogoda niepewna, więc ruszyłam dalej. Po chwili wrócił.

On: „Wsiadaj, podrzucę cię kawałek, bo tutaj poluje myśliwy i boję się, żeby cię nie postrzelili.”
Ja: „Ale mam plecak…”
On: „Nie szkodzi, wsiadaj, tylko mocno się trzymaj.”

Wsiadłam, oplatając go jak bluszcz, i z przerażeniem patrzyłam, jak każda dziura na drodze zmienia się w przepaść. W wyobraźni widziałam, jak za chwilę się przewrócimy i stracę moje drogocenne zęby. Po chwili, czyli na szczycie Roztoka Pan się zatrzymał, zsiadłam, podziękowałam on odjechał. Uff, jestem w lesie… Jestem bezpieczna 🙂 Ahoj, przygodo! Czas ruszać dalej. Chyba czasowo też nadrobiłam moją dzisiejszą pomyłkę na trasie.

A potem znowu zaczął padać deszcz… Wędrowałam przez łąki i zarośla, mokra nie tylko od góry, ale i od dołu. Nie wiem, czemu ten szlak nazywają „najdzikszym” – bardziej pasowałaby nazwa „najbardziej mokry”. Ale może tylko ja tak trafiłam. Szlak jest słabo oznaczony, a trawy i inne zarośla są tak wysokie, że chwilami musiałam się przez nie przedzierać. Miałam wrażenie, że jestem pierwszą osobą, która tędy idzie, ale przecież to niemożliwe. Pewnie wcześniej przeszła tu jakaś sarna, a może nawet niedźwiedź 😉 Czasami trawa była wygnieciona, Tak czy inaczej, było ciekawie.

Skrajem lasu, po łące, powoli schodziłam do cywilizacji, czyli do drogi, przy której stała wiata turystyczna i parking Pod Brańcową.

Z wiaty cieszę się jak dziecko. Mogę z niej skorzystać, coś zjeść i, co najważniejsze, zadbać o moje stopy, wsmarowując w nie słynny Sudocrem. Muszę o nie dbać, bo pogoda nie jest dla mnie łaskawa, a druga para wodoszczelnych skarpet została w domu. Jak wiadomo, nawet one mają swoją wytrzymałość, a ja tu ciągle moknę na szlaku lub idę po mokrej trawie. Zdecydowanie przydałyby mi się jakieś kalosze… Po krótkiej przerwie ruszam na Brańcową. Z tą górką mam pewne porachunki – kiedyś, gdy zdobywałam Koronę Gór Sanocko-Turczańskich, planowałam na nią wejść, ale najpierw zgubienie szlaku w Górach Słonych, a potem burza na Kamiennej Laworcie pokrzyżowała moje plany. Później żałowałam… No nic, wędruję dalej.

Na początku wszystko wygląda pięknie, jak na folderze. Elegancka wiata, parking – wyobraziłam sobie, że szlak będzie równie dobrze przygotowany. Może jakieś kładki, poręcze, schodki…czyli pełna cywilizacja. Ale guzik z tego.

Już po chwili odkryłam, że nie wiem, gdzie dokładnie jest szlak. Kiedy widziałam oznaczenie na drzewie, dojście do niego graniczyło z cudem – pokrzywy i jeżyny po pas, a do tego jakieś gałęzie. Survival, a ja byłam nastawiona na parkowy spacer.

Na domiar złego zaczął padać deszcz. Kiedy ma się pod górę, to naprawdę ma się pod górę – nie ma co dyskutować. Po dłuższym czasie udało mi się dotrzeć na szczyt i nawet znaleźć plakietkę z jego oznaczeniem. Można by powiedzieć – sukces. Ale, jak powiedział Krzysztof Wielicki, zdobycie szczytu to nie sztuka – sztuką jest zejść cało i zdrowo.

Brańcowa szybko przypomniała mi, że nie wolno lekceważyć nawet niskich szczytów. Tuż za nią zaczyna się trasa, którą poruszają się maszyny leśne – szlak był rozjechany. Wybrałam tę ścieżkę, która była oznakowana, i wygladała całkiem niezłe. Ale to tylko na początku. Potem skupiłam się na błocie i zachowaniu równowagi, przez co nie zauważyłam, że mój szlak odbijał w bok. Z uporem trzymałam się drogi wyjeżdżonej przez ciągniki. Kiedy się zorientowałam i spojrzałam na śliską nawierzchnię, pomyślałam, że mam teraz po niej wchodzić do góry, to uznałam że te drogi i tak się połączą na dole. Byłam tego pewna. Powoli schodziłam w dół… Kiedy zeszłam, okazało się, że cała trasa to pikuś w porównaniu z tym, co czekało na mnie.

Droga zamieniła się w błotniste bagno, którego nie dało się ominąć. Musiałam iść przez nie, aby wrócić na szlak. Od czasu do czasu drogę przecinał wartki i chyba tymczasowy strumień, ale moje stopy już i tak były przemoczone, więc co za różnica. Wchodziłam po kostki w kolejne strumyki – przynajmniej błoto zmywało się z butów. Niestety, nawierzchnia była tak śliska, że w pewnym momencie straciłam równowagę i elegancko wywróciłam się na plecy.

Leżałam w błocie jak żuczek, który macha kończynami, próbując wstać. Na szczęście miałam na sobie pelerynę przeciwdeszczową, więc plecak nie wylądował w błocie. Leżałam tak, zastanawiając się, jak tu wstać, żeby nie ubabrać się bardziej, niż muszę… Jakoś mi się udało, a po chwili trafiłam na kolejny strumyk, w którym mogłam się trochę obmyć. W końcu niedługo będę schodziła do cywilizacji, do MIASTA – muszę jakoś wyglądać. Wiec, niech żyją strumienie przecinające drogę!

Potem już była fajna trasa, chociaż mokra.. ale mile się wędruje po łąkach. A to ze jest mokro, powoduje ze nie latają owady 😉 i nie muszę chodzić w moskierze. I do tego mogę cieszyć się widoczkami 🙂

I wygląda na to ze kiedyś znajdowały się tam Szwejkowe tablice, ale z czasem one wyblakłe zostały tylko strzałki. Tak domniemywam ze Szwejkowe po wypłowiałym żółtym, ale mogę się mylić.

Niby też niewysoka górka, ale w tej „wilgotnej atmosferze” dawała nauczkę pokory, zarówno przy wejściu, jak i zejściu. Pomyślałam, że najwyraźniej Kamienna Laworta będzie moją deszczową górą. Choć wejście nie było bardzo długie, to dłużyło mi się niemiłosiernie.

Gdy w końcu dotarłam na szczyt Kamiennej Laworty, nie mogłam się doczekać, aż dojdę do wyciągu. Trasa między szczytem a wyciągiem wydłużała się, choć była przyjemna – zwłaszcza po tym, co przeszłam na Brańcowej. Jednak gdy byłam tu wcześniej, wydawało mi się, że to tylko krótki odcinek.

Przy wyciągu było pusto, ani żywej duszy. Za to widok na Ustrzyki Dolne był piękny – teatr chmur. Zamiast schodzić, zaczęłam podziwiać chmurki przepływające nad miastem, a do głowy przychodziły mi różne wspomnienia związane z tym miejscem. Zejście z wyciągu na Kamiennej Laworcie do Ustrzyk Dolnych wg mapy zajmuje tylko 30 minut i liczy 2 kilometry. Ja powinnam liczyć ten odcinek nie w kilometrach, a w liczbie razy, kiedy traciłam równowagę. Ślisko! Na szczęście miałam kijki, dzięki którym unikałam upadków. Mojej wędrówce towarzyszyły sarny, które wyłaniały się znikąd i znikały równie szybko. Szkoda, bo chciałabym mieć ładne zdjęcie sarny. Może kiedyś się uda?

W końcu dotarłam do Ustrzyk Dolnych, które wydawało mi się, że znam dość dobrze.

Ale „dość dobrze” to dobre określenie 😉 Po chwili sięgnęłam po aplikację, żeby znaleźć Schronisko Młodzieżowe. Dotarłam tam, gdzie powinnam, ale schroniska nie widziałam. Błąkałam się chwilę po okolicy, aż zaczepiłam starszego pana, który też nie wiedział, gdzie jest schronisko. Krążyłam więc dalej wokół dużego szkolnego budynku, który okazał się być schroniskiem. Panie na progu już na mnie czekały – spodziewały się mnie dużo później, a tu nawet nie było 20-tej i jestem. Były podekscytowane moją wizytą, bo byłam pierwszym wędrowcem, który nocował w schronisku w tym roku. Nie znały nawet cen, panie i jeden pan musieli poszukać kartki z cennikiem.

Państwo ze schroniska byli bardzo sympatyczni, co chwilę przychodzili się pytać, czy czegoś nie potrzebuję. Czułam się jak rozpieszczana jak przez ciocie której wieki nie widziałam. Dostałam pokój – jakże by inaczej – na wyłączność 😉 W schronisku spały jeszcze dzieci i młodzież z Ukrainy, które tu się uczyły. Schronisko było świetnie wyposażone: ogromna kuchnia, gdzie można było samodzielnie ugotować obiad, pralka do dyspozycji, a w łazience gorąca woda i czyste prysznice i nawet suszarki do suszenia mokrych ubrań. Czy można chcieć czegoś więcej? Można… Na przykład chęci, żeby iść do sklepu i kupić coś do jedzenia, zamiast wyciągać resztki z plecaka. Ale gdy po ciepłym prysznicu pomyślałam o zakładaniu mokrych butów, wszystkie moje neuronki stanowczo zaprotestowały 🙂 Jedzenie z plecaka musi dziś wystarczyć!

Do standardowego zestawu: prysznic-pranie-jedzenie, doszło jeszcze suszenie butów w pralce (czyste buty, 3 kronie odwirowałam i były idealnie suche) i po tym idę spać 😉 Jutro też jest dzień. Muszę kupić dodatkowe skarpetki i odebrać paczkę z paczkomatu, którą sobie wysłałam do Ustrzyk Dolnych z zapasami dań obiadowych Lizo i energetycznymi żelami. Dobrej nocy!

Przydatne informacje dotyczące Niebieskiego Szlaku Karpackiego: Rzeszów Grybów

Mój plan: Zobacz
Sklepy na trasie: Ustrzyki Dolne
Wiaty:
Źródła wody: niezauważanym, ale można pobrać wodę ze strumieni, jak się ma filtr albo poprosić w domach.
Noclegi (zobacz: listę noclegów):
* dzień rozpoczęłam w Domu Pielgrzyma w Kalwarii Pacławskiej.
* dzień zakończyłam w Schronisku Młodzieżowym w Ustrzykach Dolnych
Odznaki za przejście: Zobacz.

Jeśli uważasz, że informacje są przydatne postaw mi wirtualną kawę.
Dzięki temu będę mogła dalej dzielić się swoja pasją, a Ty zaoszczędzisz czas na planowaniu i poszukiwaniu informacji